Kiedy kuchnia staje się polem bitwy: Moja walka o bycie wystarczającą żoną
— Znowu przypaliłaś ziemniaki, Magda. Wiesz, u Karoliny wszystko zawsze jest idealne. Nawet zwykły schabowy smakuje jak z restauracji — Bartosz rzucił to zdanie przez ramię, nie odrywając wzroku od telefonu. Stałam przy kuchence, mieszając sos, który już dawno stracił swój aromat. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i… rozczarowania.
Nie odpowiedziałam od razu. W gardle czułam gulę. Karolina — jego siostra, perfekcyjna pani domu, matka trójki dzieci, która zawsze ma czas na domowe ciasta i świeże kwiaty na stole. Ja? Ledwo zdążyłam odebrać dzieci z przedszkola, zrobić zakupy i przeżyć kolejny dzień w pracy, gdzie szefowa patrzyła na mnie z wyższością, jakbym była tylko dodatkiem do biura.
— Może powinnaś poprosić Karolinę o przepis na te jej pierogi? — dodał Bartosz, tym razem patrząc mi prosto w oczy. Widziałam w nich cień rozczarowania, ale też coś gorszego — obojętność.
— Może powinnam poprosić ją o życie — odpowiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego. Ale on już tego nie słyszał. Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z garnkami i własnymi myślami.
Dzieci wbiegły do kuchni, głośno domagając się kolacji. Zosia płakała, bo zgubiła ulubioną lalkę w przedszkolu, a Kuba marudził, że nie chce jeść ziemniaków. Przez chwilę miałam ochotę po prostu usiąść na podłodze i płakać razem z nimi. Ale nie mogłam — ktoś musiał być dorosły.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam przy stole z kubkiem zimnej herbaty. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi: „Dziękuję”. Nie za obiad czy czyste skarpetki, ale za to, że jestem. Że próbuję. Że czasem po prostu nie daję rady.
Telefon zadzwonił — Karolina. Odruchowo odebrałam.
— Cześć Magda! Słyszałam od Bartka, że miałaś ciężki dzień. Może wpadniesz jutro na kawę? Upiekłam sernik według nowego przepisu!
W jej głosie nie było złośliwości. Była szczera i ciepła. Ale ja poczułam tylko ukłucie zazdrości i wstydu.
— Dzięki, Karolina… Może innym razem — odpowiedziałam wymijająco.
Położyłam się spać obok Bartosza. On już spał, oddychając spokojnie. Patrzyłam na jego profil w półmroku i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zobaczy mnie naprawdę. Nie tylko przez pryzmat obiadu czy porządku w domu.
Rano wszystko zaczęło się od nowa. Dzieci nie chciały wstać, Bartosz narzekał na brak czystych koszul, a ja próbowałam nie wybuchnąć płaczem przy śniadaniu.
W pracy szefowa rzuciła mi kolejne zadanie na ostatnią chwilę.
— Magda, wiem, że masz dużo na głowie, ale liczę na ciebie — powiedziała z uśmiechem pełnym fałszu.
Chciałam krzyknąć: „Nie jestem robotem! Nie jestem Karoliną! Nie jestem idealna!”
Po południu odebrałam dzieci i wróciłam do domu. W kuchni czekał Bartosz.
— Dzisiaj może zamówimy pizzę? — zaproponował niespodziewanie łagodnie.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Przepraszam… Może za bardzo cię naciskam — dodał cicho.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę milczeliśmy.
— Bartek… Czy ty wiesz, jak bardzo się staram? — zapytałam szeptem.
Patrzył na mnie długo.
— Wiem… Ale czasem zapominam — odpowiedział i pierwszy raz od dawna przytulił mnie mocno.
Łzy spłynęły mi po policzkach. Nie wiedziałam, czy to łzy ulgi czy żalu za wszystkimi niewypowiedzianymi słowami.
Wieczorem siedzieliśmy razem przy pizzy i śmialiśmy się z dziecięcych żartów. Przez chwilę poczułam się wystarczająca.
Ale czy to wystarczy na dłużej? Czy naprawdę można być widzianym i docenionym za to, kim się jest — nie tylko za to, co się robi? Może każda z nas walczy swoją cichą bitwę w kuchni i czeka na jedno: żeby ktoś w końcu powiedział „widzę cię”.