Kiedy choroba mojej córki ujawniła sekret: historia ojca, który musiał zacząć od nowa
– Tato, dlaczego mama nie wraca? – zapytała Zosia, patrząc na mnie wielkimi, zmęczonymi oczami. Siedzieliśmy w szpitalnej sali, gdzie biel ścian była równie zimna jak cisza, która zapadła po jej pytaniu. Przez chwilę nie byłem w stanie odpowiedzieć. Jak miałem powiedzieć siedmioletniej dziewczynce, że jej mama po prostu zniknęła? Że zostawiła nas samych w najtrudniejszym momencie naszego życia?
Jeszcze dwa tygodnie temu byliśmy zwyczajną rodziną z podwarszawskiego Piaseczna. Ja – Michał, trzydziestodziewięcioletni inżynier, żona – Ania, nauczycielka biologii, i nasza jedyna córka Zosia. Żyliśmy spokojnie, może trochę za bardzo rutynowo, ale byłem pewien, że jesteśmy szczęśliwi. Do czasu aż Zosia zaczęła się skarżyć na bóle głowy i mdłości. Lekarze długo nie mogli znaleźć przyczyny. W końcu padła diagnoza: białaczka.
Pamiętam dzień, w którym usłyszeliśmy tę wiadomość. Ania rozpłakała się w gabinecie lekarza, a ja poczułem, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać. Ania zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać ze mną, unikała kontaktu wzrokowego. Myślałem, że to szok, że potrzebuje czasu. Ale pewnego ranka po prostu jej nie było. Zostawiła tylko kartkę: „Przepraszam. Nie potrafię tego udźwignąć.”
Zostałem sam z chorym dzieckiem i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Musiałem nauczyć się wszystkiego od nowa: jak robić zastrzyki, jak rozmawiać z lekarzami, jak pocieszać Zosię, kiedy sam ledwo trzymałem się na nogach. Najgorsze były noce – wtedy dopadały mnie myśli, których za dnia udawało mi się unikać.
Pewnego dnia zadzwonił telefon. To był lekarz prowadzący Zosię.
– Panie Michale, musimy porozmawiać o wynikach badań genetycznych.
Serce mi zamarło. Bałem się najgorszego.
– Czy coś jest nie tak? – zapytałem drżącym głosem.
– Wyniki są… nietypowe. Proszę przyjechać jutro rano.
Nie spałem tej nocy ani minuty. Rano pojechałem do szpitala wcześniej niż zwykle. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu i poprosił, żebym usiadł.
– Panie Michale… Wyniki badań wskazują na niezgodność genetyczną między panem a Zosią.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że… nie jest pan jej biologicznym ojcem.
Świat zawirował mi przed oczami. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– To niemożliwe – wyszeptałem w końcu.
– Rozumiem pański szok. Ale musimy znaleźć biologicznego ojca Zosi – tylko on może być potencjalnym dawcą szpiku.
Wyszedłem z gabinetu jak automat. W głowie miałem tylko jedno pytanie: kim jest ojciec mojego dziecka? I dlaczego Ania nigdy mi o tym nie powiedziała?
Przez kolejne dni żyłem jak we śnie. Musiałem być silny dla Zosi, ale w środku czułem się jak wrak człowieka. W końcu postanowiłem zadzwonić do teściowej.
– Pani Haniu… czy pani wie… czy Ania miała kogoś innego?
Po drugiej stronie zapadła długa cisza.
– Michał… To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedź.
Pojechałem do niej jeszcze tego samego dnia. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a ona patrzyła na mnie ze łzami w oczach.
– Ania była bardzo młoda, kiedy zaszła w ciążę – zaczęła cicho. – Miała wtedy chłopaka… Pawła. Byli razem przez chwilę, ale on wyjechał za granicę i przestał się odzywać. Potem poznała ciebie i… uznała, że tak będzie najlepiej.
Poczułem gniew i żal jednocześnie.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Bałyśmy się… Ania bała się, że cię straci.
Wróciłem do domu jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. Przez kolejne dni próbowałem odnaleźć Pawła – biologicznego ojca Zosi. Szukałem go przez media społecznościowe, dzwoniłem do dawnych znajomych Ani. W końcu udało mi się zdobyć numer telefonu.
– Halo? Paweł? Tu Michał… mąż Ani.
Po drugiej stronie cisza.
– Chodzi o Zosię… twoją córkę. Jest bardzo chora i potrzebuje przeszczepu szpiku.
Paweł przyjechał do szpitala kilka dni później. Był wyraźnie zdenerwowany i zagubiony.
– Nie wiedziałem… Gdybym wiedział…
Nie miałem siły go osądzać. Liczyło się tylko zdrowie Zosi.
Badania wykazały zgodność genetyczną i Paweł został dawcą szpiku dla naszej córki. Przeszczep się udał, a Zosia powoli wracała do zdrowia. Ale ja czułem się coraz bardziej obcy we własnym życiu. Kim byłem dla tej dziewczynki? Czy byłem jeszcze jej ojcem?
Zosia patrzyła na mnie pewnego wieczoru i powiedziała:
– Tato… ty zawsze będziesz moim tatą. Nawet jeśli mam jeszcze innego tatę.
Zacisnąłem ją w ramionach i płakałem jak dziecko.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Ania nigdy nie wróciła – podobno mieszka gdzieś na południu Polski i próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Paweł czasem odwiedza Zosię, ale to ja jestem tym, który codziennie odrabia z nią lekcje, gotuje jej ulubioną pomidorową i tuli do snu.
Często zastanawiam się nad tym wszystkim: czy krew naprawdę decyduje o tym, kim jesteśmy dla siebie? Czy można kochać dziecko tak samo mocno, wiedząc, że nie jest się jego biologicznym ojcem? A może prawdziwa rodzina to ta, którą wybieramy sercem?