Kiedy choroba mojej córki odkryła całą prawdę: Historia ojca, który musiał zacząć od nowa
— Michał, musisz przyjechać do szpitala. Zosia znowu dostała gorączki, nie możemy jej zbić — głos pielęgniarki w słuchawce był spokojny, ale ja czułem, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Wybiegłem z pracy, nie pamiętam nawet, jak dotarłem do szpitala. Wpadłem na oddział dziecięcy, a tam zobaczyłem moją siedmioletnią córkę, bladą jak ściana, z podpiętym kroplówką.
— Tato… — wyszeptała słabo, wyciągając do mnie rękę. Usiadłem przy niej i poczułem, jak łzy same napływają mi do oczu. Przez chwilę zapomniałem o wszystkim: o pracy w banku, o niekończących się kredytach, o tym, że od tygodnia nie mogę się dodzwonić do Agnieszki.
Agnieszka… Moja żona. Kobieta, którą kochałem od liceum. Ostatnio była jakaś inna — zamknięta w sobie, rozdrażniona. Myślałem, że to stres przez chorobę Zosi. Ale kiedy zadzwoniłem do niej ze szpitala i usłyszałem tylko głuchy sygnał, poczułem niepokój. Po powrocie do domu zobaczyłem pustą szafę i kartkę na stole: „Nie szukaj mnie. Muszę odpocząć.”
Poczułem się jak ktoś, komu wyciągnięto dywan spod nóg. Przez kilka dni żyłem jak automat — praca, szpital, dom. Zosia pytała o mamę coraz częściej.
— Tato, kiedy mama wróci?
Nie umiałem odpowiedzieć. Kłamałem: „Niedługo, kochanie.”
Lekarze nie dawali złudzeń: Zosia miała białaczkę. Potrzebowała przeszczepu szpiku. Zaczął się wyścig z czasem — badania, telefony do rodziny, rejestracja w bazie dawców. Każdego dnia patrzyłem na moją córkę i czułem narastającą panikę.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja teściowa:
— Michał… Agnieszka jest u mnie. Nie chce rozmawiać z tobą. Powiedziała… powiedziała, że nie wróci.
— Ale dlaczego?! — krzyknąłem w słuchawkę.
— Mówi, że nie daje rady. Że wszystko ją przerasta. Że czuje się samotna.
Samotna? Ja też byłem samotny! Ale nie uciekłem. Zacząłem nienawidzić Agnieszki za to, że zostawiła nas w najgorszym momencie naszego życia.
Zosia coraz częściej pytała o mamę. Czasem płakała w nocy, a ja tuliłem ją i obiecywałem, że wszystko będzie dobrze — choć sam w to nie wierzyłem.
W pracy zaczęli patrzeć na mnie krzywo. Szef wezwał mnie na rozmowę:
— Michał, rozumiem twoją sytuację, ale musisz się określić. Albo praca, albo urlop bezpłatny.
Wybrałem Zosię. Złożyłem wniosek o urlop i zacząłem żyć tylko dla niej. Każdy dzień był walką: o zdrowie córki, o własną psychikę, o resztki godności.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie brat:
— Michał… Musisz wiedzieć coś jeszcze. Agnieszka… ona od dawna spotykała się z kimś innym.
Zatkało mnie. Przypomniałem sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracała późno z pracy, wszystkie tajemnicze SMS-y i nagłe wyjazdy służbowe.
— Dlaczego mi to mówisz teraz?
— Bo musisz wiedzieć prawdę. I przestać się łudzić.
Poczułem gniew i upokorzenie. Ale też ulgę — przynajmniej już wiedziałem, na czym stoję.
Zosia była coraz słabsza. Lekarze mówili o cudzie — znaleziono dawcę szpiku w Niemczech. Przeszczep się udał, ale rekonwalescencja była długa i bolesna.
W tym czasie nauczyłem się być ojcem na nowo: robić warkocze, gotować rosół według przepisu mamy Agnieszki, czytać bajki na dobranoc i rozmawiać o wszystkim — nawet o tym, co boli najbardziej.
Zosia zapytała mnie kiedyś:
— Tato… czy mama nas już nie kocha?
Zacisnąłem powieki i odpowiedziałem:
— Mama bardzo cię kocha. Ale czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją.
Po roku Zosia wróciła do zdrowia na tyle, by pójść do szkoły. Ja wróciłem do pracy na pół etatu i zacząłem układać życie od nowa — już bez Agnieszki.
Czasem widuję ją na ulicy z tamtym mężczyzną. Nie podchodzę. Nie mam już żalu — tylko smutek i pytanie: dlaczego?
Dziś wiem jedno: można stracić wszystko i mimo to nauczyć się żyć od nowa. Dla siebie i dla dziecka.
Czy można wybaczyć zdradę? Czy można być dobrym rodzicem w pojedynkę? Czasem myślę: może to właśnie choroba Zosi uratowała mnie przed życiem w kłamstwie? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?