Kiedy brat żąda swojego: Dom, miłość i zdrada w polskiej rodzinie

– Nie wytrzymam dłużej, Marto! Albo dostanę swoją część domu, albo znikam stąd na zawsze! – krzyczał mój młodszy brat, Paweł, a jego oczy płonęły gniewem i rozczarowaniem. Stałam pośrodku salonu naszego starego domu w Otwocku, między nim a rodzicami, czując jak serce wali mi w piersi. Nigdy nie sądziłam, że nasza rodzina rozpadnie się przez coś takiego.

Wszystko zaczęło się zeszłej jesieni. Paweł miał wtedy dwadzieścia jeden lat i wrócił z Warszawy z poważną miną. – Muszę wam coś powiedzieć – zaczął przy kolacji, kiedy mama kroiła chleb, a tata czytał gazetę. – Zuzka i ja chcemy razem zamieszkać. Planujemy ślub.

Mama upuściła nóż na blat, a tata spojrzał znad okularów. – Paweł, ty jesteś jeszcze dzieciakiem! Jak zamierzasz utrzymać żonę? Gdzie będziecie mieszkać?

– Znajdę pracę. Może u wujka w Norwegii. Ale… – zawahał się, patrząc mi prosto w oczy, jakby szukał wsparcia. – Nie mamy pieniędzy na wynajem. Uważam, że uczciwie byłoby dostać swoją część domu. To mi się należy.

W tamtej chwili wszystko, co wiedziałam o naszej rodzinie, zaczęło się sypać. Nasz dom z czerwonej cegły na obrzeżach Otwocka nie był tylko budynkiem – to były wspomnienia: zapach szarlotki mamy, śmiech taty podczas niedzielnych obiadów, zimowe wieczory przy kominku. Teraz Paweł chciał swoją część – natychmiast.

Tata podniósł się od stołu, twarz miał purpurową. – Ten dom to nie bankomat! Jeszcze żyjemy! Jak możesz tak mówić?

Paweł uparcie trwał przy swoim. – Prawo jest po mojej stronie! Jeśli nie dostanę pieniędzy, sprzedajcie dom!

Mama zaczęła płakać. Ja milczałam, czując jakby ktoś wyrwał mi serce. Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć, słuchając cichych szlochów mamy i ciężkich kroków taty na korytarzu.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była lodowata. Paweł wpadał i wychodził bez słowa. Zuzka przestała nas odwiedzać. Mama próbowała z nim rozmawiać, ale on tylko wzruszał ramionami.

Pewnego dnia zatrzymałam go na schodach. – Naprawdę myślisz, że będziesz szczęśliwy, jeśli nas wszystkich tak skrzywdzisz? Nic dla ciebie nie znaczy to, że razem dorastaliśmy?

Spojrzał na mnie z goryczą. – Ty zawsze byłaś oczkiem w głowie taty. Tobie wszystko zostanie po ich śmierci. Ja chcę tylko sprawiedliwości. Lepiej dostać swoją część teraz i zacząć żyć po swojemu.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z jednej strony rozumiałam go – życie w Polsce nie jest łatwe dla młodych ludzi bez własnego kąta. Z drugiej strony czułam się zdradzona. Czy lata wspólnego życia naprawdę znaczyły tak niewiele?

Rodzice próbowali znaleźć kompromis: zaproponowali Pawłowi mieszkanie na parterze domu do czasu aż stanie na nogi, ale on odmówił. – Nie chcę być gościem pod waszym dachem! Chcę swojego!

Zaczęli przyjeżdżać krewni – ciotka z Lublina, wujek z Gdańska – każdy miał swoje zdanie. – Niech chłopak idzie za szczęściem! – powtarzała ciotka Basia. – Ale nie można sprzedawać domu przez kaprys! – sprzeciwiał się wujek Marek.

W końcu rodzice ugięli się pod presją i poszli do notariusza dowiedzieć się o podział majątku. Ta wiadomość mnie złamała. Czułam się jakbym traciła dom zanim naprawdę go miałam.

Pewnego wieczoru siedziałam sama w kuchni, gdy Paweł wszedł cicho.

– Marta… Wiesz jak to jest patrzeć na Zuzkę, która płacze bo nie mamy gdzie mieszkać? Jej matka nas nie chce znać. Ja… nie chciałem tego wszystkiego tak popsuć. Ale czuję się obcy we własnym domu.

Spojrzałam na niego przez łzy. – A ty wiesz jak to jest patrzeć na rodziców, którzy przez to wszystko postarzyli się o dziesięć lat? Czy miłość naprawdę musi oznaczać zniszczenie tego, co mamy najcenniejsze?

Po raz pierwszy od miesięcy przytuliliśmy się.

Dni mijały, a rozwiązania nie było widać. Rodzice stali się cieniami dawnych siebie – mama milczała godzinami, tata przestał opowiadać dowcipy.

W końcu usiedliśmy wszyscy przy stole.

– Dzieci – powiedział tata zmęczonym głosem – to nas niszczy. Jeśli Paweł chce swoją część, damy mu tyle ile możemy zebrać bez sprzedaży domu. Ale proszę… nie każcie nam wybierać między wami.

Paweł zgodził się na kompromis – dostał trochę pieniędzy ze sprzedaży starej działki po dziadku pod Garwolinem i przeprowadził się z Zuzką do kawalerki na obrzeżach Warszawy.

Dom został cały, ale nic już nie było takie samo.

Dziś siedzę w swoim pokoju i patrzę przez okno na ogród, gdzie kiedyś graliśmy w piłkę. Zastanawiam się: czy było warto? Czy rodzina może przetrwać, gdy materialne sprawy stają się ważniejsze niż wspólne wspomnienia?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy Paweł był egoistą czy tylko zdesperowanym młodym człowiekiem? Gdzie kończy się miłość do rodziny, a zaczyna walka o własne szczęście?