Kajdany Doskonałości: Dylemat Matki w Polskiej Rodzinie
– Mamo, ja już nie mogę – głos Marty drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. – Nie chcę tak żyć.
Patrzyłam na nią przez kuchenny stół, na którym parowały dwie filiżanki herbaty. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Marta, moja jedyna córka, zawsze była tą rozsądną. Tą, która nie sprawiała problemów, która szła przez życie zgodnie z planem: studia prawnicze, ślub z Michałem – chłopakiem z dobrej rodziny, własne mieszkanie na kredyt w centrum Warszawy. Wszystko jak z katalogu. A teraz…
– Przecież Michał cię kocha – powiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy. – Macie wszystko, o czym ja mogłam tylko marzyć.
Marta westchnęła ciężko i odsunęła filiżankę. – Mamo, to nie jest takie proste. Ty widzisz tylko zdjęcia na Facebooku i świąteczne spotkania. Nie widzisz, jak bardzo się mijamy. Jak bardzo jestem sama.
Zamilkłam. W mojej głowie pojawił się obraz mojego własnego ślubu z ojcem Marty – Januszem. On też był „dobrym wyborem”. Tak mówili wszyscy: stabilny, pracowity, bez nałogów. A jednak przez większość małżeństwa czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Udawałam szczęście dla rodziny, dla sąsiadów, dla siebie samej.
– Może to po prostu taki etap? – próbowałam jeszcze raz. – Każdy ma kryzysy…
Marta spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ty też tak mówiłaś babci, kiedy chciała odejść od dziadka. I co? Była szczęśliwa?
Zabolało mnie to pytanie. Pamiętam tamtą rozmowę sprzed lat: moja matka płacząca w kuchni, ja powtarzająca jej frazesy o obowiązku i rodzinie. Nigdy jej nie zapytałam, czego naprawdę pragnie.
– Nie wiem… – wyszeptałam.
Cisza między nami była gęsta jak śmietana. Słyszałam tykanie zegara i oddech Marty. W końcu odezwała się znowu:
– Mamo, ja nie chcę skończyć jak ty. Nie chcę budzić się za trzydzieści lat z poczuciem straconego życia.
Zacisnęłam dłonie na kubku. Przez chwilę chciałam jej powiedzieć: „Nie przesadzaj”, „Pomyśl o dzieciach”, „Co ludzie powiedzą?”. Ale te słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wiedziałam, że Marta nie przesadza. Michał był dobrym człowiekiem, ale ich życie przypominało dwa równoległe tory – spotykali się tylko na stacjach obowiązkowych: święta u teściów, urodziny dzieci znajomych, wspólne zakupy w Ikei. O miłości mówiło się tylko przy okazji rocznic.
– A co powiesz babci? – zapytałam w końcu bezradnie.
Marta wzruszyła ramionami. – Powiem jej prawdę. Że nie chcę być kolejną kobietą w naszej rodzinie, która poświęca siebie dla pozorów.
Poczułam gniew i żal. Czy to znaczyło, że ja poświęciłam swoje życie? Czy byłam aż tak słaba?
– Myślisz, że to takie proste? – zapytałam ostrożnie. – Rozwód to nie tylko podpisy i podział majątku. To plotki sąsiadów, to pytania w pracy…
Marta spojrzała na mnie z determinacją. – Wolę być tematem plotek niż własnym cieniem.
Zamilkłam. Przypomniały mi się wszystkie te lata udawania przed rodziną i znajomymi z pracy w urzędzie miasta. Te rozmowy przy kawie: „A twój Janusz to taki spokojny”, „Ale macie piękne mieszkanie”, „Zazdroszczę ci tej stabilizacji”. Nikt nie pytał o samotność.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Janusz chrapał obok mnie, a ja patrzyłam w sufit i myślałam o Marcie. O tym, jak bardzo chciałam dla niej innego życia niż moje – a jednocześnie jak bardzo bałam się tego „innego”.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra – Elżbieta.
– Słyszałam od Marty… – zaczęła bez zbędnych wstępów. – Ty jej pozwolisz na ten rozwód?
Zacisnęłam usta. – To nie moja decyzja.
– Ale przecież ona ma wszystko! Michał to złoty chłopak! Co ona sobie myśli? Że znajdzie księcia z bajki?
– Ela…
– A dzieci? Myślała o dzieciach? Przecież zegar biologiczny tyka!
Poczułam narastającą irytację. Zawsze to samo: dzieci, stabilizacja, pozory szczęścia.
– Może lepiej być samemu niż nieszczęśliwym w duecie – powiedziałam cicho.
Ela prychnęła pogardliwie:
– Ty chyba zwariowałaś! Wychowałaś ją na egoistkę!
Rozłączyłam się bez słowa.
Przez kolejne dni temat rozwodu Marty rozgrzewał rodzinne czaty na WhatsAppie do czerwoności. Każdy miał coś do powiedzenia: kuzynka Agata pisała o „kryzysie wartości”, brat Janusz cytował statystyki rozwodów w Polsce („co trzecie małżeństwo się rozpada!”), a teściowa Marty dzwoniła do mnie z płaczem:
– Pani Aniu, proszę ją przekonać! Michał jest załamany! Co ludzie powiedzą?
Czułam się jak sędzia we własnej rodzinie. Każdy oczekiwał ode mnie decyzji, rady, stanowiska.
Tymczasem Marta coraz bardziej zamykała się w sobie. Przychodziła do mnie wieczorami i siedziała w milczeniu przy stole.
– Boję się – powiedziała kiedyś cicho. – Boję się tej samotności… Ale jeszcze bardziej boję się tego życia bez sensu.
Objęłam ją mocno i po raz pierwszy od lat poczułam łzy pod powiekami.
Wkrótce Michał przyszedł do nas sam.
– Pani Aniu… Ja naprawdę kocham Martę – mówił łamiącym się głosem. – Nie rozumiem tego wszystkiego… Przecież mamy dobre życie!
Patrzyłam na niego i widziałam zagubionego chłopca, nie dorosłego mężczyznę. On też był ofiarą tych wszystkich oczekiwań i schematów.
– Może powinniście porozmawiać z kimś… razem? Psycholog? Terapia?
Michał pokręcił głową:
– Marta już nie chce próbować…
Po jego wyjściu długo siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcie ślubne Marty i Michała stojące na kredensie obok porcelanowego aniołka.
W końcu przyszedł dzień decyzji. Marta spakowała walizkę i wyprowadziła się do wynajmowanego mieszkania na Ochocie.
Janusz milczał przez cały wieczór.
– To twoja wina – powiedział mi później przez zaciśnięte zęby. – Zawsze ją rozpieszczałaś.
Nie odpowiedziałam mu nic.
Przez kolejne tygodnie rodzina podzieliła się na dwa obozy: tych „za Martą” i tych „przeciw”. Ja byłam gdzieś pośrodku — rozdarta między lojalnością wobec córki a lękiem przed opinią innych.
Któregoś dnia spotkałam sąsiadkę spod piątki — panią Zofię.
– Słyszałam o Marcie… Wie pani, u nas w bloku to już trzecia taka sytuacja w tym roku! Czasy się zmieniają…
Uśmiechnęła się smutno i dodała:
– Najważniejsze to być uczciwym wobec siebie.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Dziś patrzę na Martę — jest spokojniejsza, choć czasem widzę cień smutku w jej oczach. Michał zaczął nowe życie; podobno spotyka się z kimś nowym. Rodzina powoli milknie — plotki przestają być świeże.
A ja? Wciąż zadaję sobie pytanie: czy lepiej żyć zgodnie z oczekiwaniami innych czy słuchać własnego serca? Czy odwaga do bycia sobą jest dziedziczna — czy może każda kobieta musi ją znaleźć sama?