Już nie ufam teściowej: jeden błąd, którego nie mogę wybaczyć

— Małgosiu, przecież nic mu nie będzie! — głos teściowej rozbrzmiewał w kuchni, kiedy weszłam do mieszkania. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego ciasta. Poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Tomek siedział przy stole, z buzią umazaną czekoladą. Mój sześcioletni synek, który od trzech lat walczy z ciężką alergią pokarmową na orzechy i mleko. — Mamo! — krzyknęłam, rzucając torbę na podłogę. — Co on je?!

Teściowa spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby chciała mnie uspokoić. — To tylko kawałek sernika, Małgosiu. Przecież nie możesz go tak ograniczać. Dzieci muszą próbować nowych smaków.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. — On nie może jeść mleka! Ile razy mam powtarzać?!

Tomek spojrzał na mnie przestraszony. Już wiedziałam, że zaraz zacznie się kaszel, potem łzawienie oczu i duszności. Wybiegłam do łazienki po lek przeciwhistaminowy, ręce mi się trzęsły. W głowie miałam tylko jedno: czy zdążę, zanim zacznie się atak?

To był ten moment — moment, w którym coś we mnie pękło. Przez sześć lat samotnie wychowywałam Tomka. Jego ojciec, Paweł, odszedł ode mnie jeszcze zanim nasz syn się urodził. Zostałam sama z brzuchem i strachem przed przyszłością. Przez pierwsze miesiące spałam po dwie godziny na dobę, bo Tomek płakał całe noce. Potem przyszły diagnozy: atopowe zapalenie skóry, alergia na mleko, jajka i orzechy. Każdy posiłek to była walka o jego zdrowie.

Teściowa — pani Zofia — była jedyną osobą z rodziny Pawła, która utrzymywała ze mną kontakt. Czasem pomagała mi odebrać Tomka z przedszkola albo przychodziła na kilka godzin, żebym mogła pójść do pracy. Zawsze powtarzała: „Małgosiu, musisz być silna”. Ale nigdy nie rozumiała tej walki o każdy kęs.

Kiedy wróciłam do kuchni, Tomek już kaszlał. Podałam mu lek i usiadłam obok niego, przytulając go mocno. — Wszystko będzie dobrze, kochanie — szeptałam drżącym głosem.

Teściowa patrzyła na nas z wyrzutem. — Przesadzasz. Kiedyś dzieci jadły wszystko i żyły.

— On nie jest „kiedyś”! — wybuchłam. — On może umrzeć przez jeden twój błąd!

Wtedy zobaczyłam w jej oczach coś dziwnego — może cień żalu, może tylko upór. Ale nie było tam zrozumienia.

Tego wieczoru siedziałam przy łóżku Tomka i patrzyłam, jak oddycha przez sen. Każdy jego oddech był dla mnie cudem. W głowie wciąż słyszałam słowa teściowej: „Przesadzasz”. Czy naprawdę przesadzam? Czy jestem przewrażliwiona? A może po prostu jestem matką, która boi się o życie swojego dziecka?

Następnego dnia zadzwoniła Małgorzata — moja przyjaciółka jeszcze z liceum. Ona też samotnie wychowuje syna po rozwodzie. — Małgośka, musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — Jeśli ona nie rozumie zagrożenia, to nie możesz jej ufać.

Ale jak powiedzieć to kobiecie, która jest babcią mojego dziecka? Która czasem naprawdę pomaga? Przez kilka dni unikałam kontaktu z panią Zofią. Wysyłała mi wiadomości: „Jak Tomek?”, „Może przyjdę jutro?”. Nie odpowiadałam.

W końcu zadzwoniła do mnie osobiście.

— Małgosiu, nie rozumiem twojego zachowania — zaczęła chłodno. — Przecież nic się nie stało.

— Stało się! — przerwałam jej. — Tomek mógł trafić do szpitala przez twoją lekkomyślność!

— Przesadzasz… — westchnęła.

— Nie przesadzam! Od dziś nie zostawiam Tomka pod twoją opieką.

Zapadła cisza. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam tylko cichy szloch.

Wieczorem długo płakałam. Czułam się winna i wściekła jednocześnie. Czy to ja jestem tą złą? Czy powinnam wybaczyć? Ale przecież chodzi o życie mojego dziecka!

Minęły tygodnie. Pani Zofia przestała się odzywać. Tomek pytał czasem: „Mamo, a kiedy babcia przyjdzie?”. Odpowiadałam wymijająco.

W pracy byłam coraz bardziej zmęczona. Szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie, kiedy prosiłam o kolejne wolne godziny na wizyty u lekarzy. Czułam się coraz bardziej samotna i przytłoczona odpowiedzialnością.

Pewnego dnia spotkałam Pawła na ulicy. Wyglądał na zmieszanego.

— Słyszałem o tej sytuacji z mamą… Może przesadzasz? Ona chce dobrze.

— Chcieć dobrze to za mało — odpowiedziałam zimno. — Ty nigdy nie byłeś przy Tomku w najtrudniejszych chwilach. Ona też nie rozumie, co to znaczy bać się o życie własnego dziecka.

Odwrócił wzrok i szybko się pożegnał.

Wieczorem długo siedziałam nad łóżkiem Tomka i myślałam o tym wszystkim. O samotności, o braku wsparcia, o tym jednym błędzie teściowej, którego nie potrafię wybaczyć.

Czy można zaufać komuś jeszcze raz po takiej zdradzie? Czy jestem zbyt surowa? A może każda matka ma prawo walczyć o bezpieczeństwo swojego dziecka za wszelką cenę?

Czasem myślę: czy gdyby to była moja mama, potrafiłabym wybaczyć szybciej? Czy to kwestia relacji rodzinnych czy po prostu strachu? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale jedno wiem na pewno: już nigdy nie zostawię Tomka pod opieką nikogo, kto choć raz zawiódł moje zaufanie.

Czy naprawdę można wybaczyć taki błąd? A może są granice, których przekroczyć nie wolno nawet najbliższym?