„Jest gospodynią, a ty gościem” – jak jedno zdanie męża zniszczyło moje poczucie domu

– To ona tu rządzi, Aniu. Jest gospodynią, a ty jesteś tylko gościem – powiedział Michał, nawet na mnie nie patrząc. Stałam w kuchni, trzymając w rękach talerz z niedojedzonym obiadem, a jego matka, pani Halina, patrzyła na mnie z wyższością. W tej chwili poczułam się tak bardzo nie na miejscu, jakby ktoś wyrwał mi dywan spod nóg.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Michała poznałam na studiach w Krakowie. Był czuły, zabawny, miał w sobie coś, co sprawiało, że świat wydawał się prostszy. Kiedy po trzech latach związku zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem, byłam szczęśliwa. Nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie, więc padło na jego rodzinny dom w podkrakowskiej wsi. „Na chwilę, tylko dopóki nie uzbieramy na coś swojego” – powtarzał.

Pierwsze tygodnie były trudne, ale starałam się nie narzekać. Pani Halina miała swoje zasady: śniadanie o siódmej, obiad o trzynastej, kolacja o dziewiętnastej. Każde odstępstwo kończyło się jej milczeniem lub kąśliwą uwagą. „U nas się tak nie robi”, „U nas się nie zostawia naczyń w zlewie” – powtarzała. Michał wzruszał ramionami: „Taka już jest moja mama”.

Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy. Zastałam zamkniętą kuchnię i światło zgaszone w całym domu. Byłam głodna i zmęczona, ale wiedziałam, że nie mogę nawet zrobić sobie herbaty – klucz do kuchni miała tylko pani Halina. Poszłam do pokoju i rozpłakałam się w poduszkę. Michał przyszedł później i powiedział tylko: „Trzeba było wrócić wcześniej”.

Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej obco. Każda próba rozmowy kończyła się fiaskiem. Kiedy zaproponowałam, żebyśmy wynajęli coś małego w mieście, Michał stwierdził: „Po co? Tu mamy wszystko za darmo”. Nie rozumiał, że dla mnie to nie była kwestia pieniędzy, tylko godności.

Najgorzej było w święta. Pani Halina rozdzielała obowiązki: ja miałam obierać ziemniaki i sprzątać po wszystkich. Kiedy raz poprosiłam Michała o pomoc, usłyszałam: „Nie przesadzaj, to tylko ziemniaki”. Czułam się jak służąca we własnym domu.

Zaczęły się kłótnie. Michał coraz częściej wychodził do kolegów albo zamykał się w swoim dawnym pokoju. Ja zostawałam sama z jego matką i jej chłodnym spojrzeniem. Pewnego dnia usłyszałam przez drzwi rozmowę:
– Ona tu nie pasuje, Michałku. To nie jest dziewczyna dla ciebie.
– Mamo, daj spokój.
– Zobaczysz, jeszcze cię zostawi.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam rozmawiać z Michałem:
– Słyszysz, co twoja mama mówi?
– Przesadzasz. Ona po prostu chce dobrze.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja własna rodzina mieszkała daleko – mama dzwoniła codziennie i pytała: „Jak tam?” Kłamałam: „Dobrze”.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam swoje rzeczy spakowane w kartony pod drzwiami pokoju.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam zszokowana.
Pani Halina odpowiedziała spokojnie:
– Trzeba zrobić miejsce na nowe firanki. Twoje rzeczy zajmują za dużo miejsca.
Michał stał obok i milczał.

Wtedy pierwszy raz krzyknęłam:
– Czy ja tu w ogóle jestem mile widziana?
Michał spojrzał na mnie zimno:
– To dom mojej mamy. Musisz się dostosować.

Tej nocy nie spałam ani minuty. Rano spakowałam walizkę i pojechałam do koleżanki do Krakowa. Michał zadzwonił dopiero po dwóch dniach:
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
– Przesadzasz. Mama już się uspokoiła.

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę tam wracać. Znalazłam mały pokój do wynajęcia i zaczęłam nowe życie – sama, ale wolna od codziennego upokorzenia.

Michał próbował jeszcze kilka razy mnie przekonać:
– Przecież cię kocham! To tylko moja mama…
Ale ja już nie wierzyłam w te słowa.

Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy powinnam była walczyć mocniej? A może to on powinien był stanąć po mojej stronie?

Czy dom to miejsce, gdzie mieszkasz – czy raczej tam, gdzie ktoś cię naprawdę chce? Co wy byście zrobili na moim miejscu?