Jedno zdanie, które zmieniło wszystko: Moja ucieczka sprzed ołtarza
— Zuzanna, gdzie jesteś? — głos mojej matki odbijał się echem po korytarzu starego dworku, w którym miał odbyć się mój ślub. Stałam w łazience, patrząc w lustro na swoją bladą twarz, a dłonie drżały mi tak bardzo, że ledwo mogłam utrzymać bukiet. W głowie miałam mętlik. Jeszcze godzinę temu byłam pewna, że to będzie najpiękniejszy dzień mojego życia. Teraz wszystko wydawało się snem na jawie, koszmarem, z którego nie mogłam się obudzić.
Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania na korytarzu. Szukałam ojca, chciałam z nim porozmawiać przed ceremonią. Zawsze był dla mnie autorytetem, kimś, kto dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Usłyszałam jego głos zza uchylonych drzwi biblioteki. Nie chciałam podsłuchiwać, ale coś w tonie rozmowy sprawiło, że zatrzymałam się i nasłuchiwałam.
— Pamiętaj, Michał, liczę na ciebie. Nie możesz się wycofać teraz, kiedy wszystko jest już dogadane — mówił ojciec stanowczo.
— Panie Andrzeju, ja… ja nie wiem, czy dam radę tak żyć — odpowiedział mój narzeczony. Michał. Człowiek, któremu ufałam bezgranicznie.
— Obiecałeś mi! — głos ojca był twardy jak stal. — Zuzanna nie może się dowiedzieć. Jeśli to wyjdzie na jaw, wszystko stracimy.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. O czym oni mówili? Co miałam stracić? Czułam się jak bohaterka taniego serialu, tylko że to była moja rzeczywistość.
— Ale ja ją naprawdę kocham… — Michał brzmiał na zdesperowanego.
— To nie wystarczy! — przerwał mu ojciec. — Chodzi o firmę. O przyszłość naszej rodziny. Ty masz swoje zobowiązania wobec mnie i wobec niej. Pamiętaj o umowie.
Umowa? Zobowiązania? Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Wszystko zaczęło się układać w całość: nagłe zainteresowanie Michała moją rodziną, jego gotowość do poświęceń, a nawet to, jak bardzo starał się przypodobać mojemu ojcu. Czy naprawdę byłam tylko pionkiem w ich grze?
Nie pamiętam, jak dotarłam do łazienki. Siedziałam na zimnych kafelkach i próbowałam złapać oddech. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Zuzanna nie może się dowiedzieć”. Ale już wiedziałam. I nie mogłam udawać, że nic się nie stało.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Zuza? Wszystko w porządku? — to była moja przyjaciółka Marta.
— Tak… zaraz wyjdę — odpowiedziałam drżącym głosem.
Spojrzałam na siebie w lustrze jeszcze raz. Czy naprawdę byłam gotowa poślubić człowieka, który ukrywał przede mną tak ważną rzecz? Czy mogłam zaufać ojcu, który traktował mnie jak kartę przetargową?
Wyszłam z łazienki i ruszyłam w stronę sali weselnej. Goście już czekali. Matka poprawiała welon, babcia ocierała łzy wzruszenia. Michał stał przy ołtarzu i patrzył na mnie z niepokojem.
Podchodząc do niego, czułam się jak aktorka grająca ostatnią scenę w tragicznym spektaklu. Ksiądz zaczął mówić swoje kwestie, a ja słyszałam tylko szum krwi w uszach.
— Czy ty, Zuzanno Kowalska, bierzesz sobie za męża Michała Nowaka… — głos księdza był jak echo z innego świata.
Spojrzałam Michałowi w oczy. Były pełne lęku i błagania.
— Przepraszam… — wyszeptałam tak cicho, że chyba tylko on usłyszał.
Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z kościoła. Słyszałam za sobą krzyki matki, szloch babci i szept gości: „Co się stało? Dlaczego uciekła?” Biegłam przez park otaczający dworek, aż zabrakło mi tchu. Usiadłam na ławce pod wielkim dębem i rozpłakałam się jak dziecko.
Telefon dzwonił bez przerwy: matka, ojciec, Marta… Nie odbierałam. Nie wiedziałam nawet, co miałabym im powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę wrócić i udawać, że nic się nie stało. Ale nie mogłam już żyć w kłamstwie.
Wieczorem wróciłam do mieszkania w Warszawie. Siedziałam na podłodze w sukni ślubnej i patrzyłam na zdjęcia z dzieciństwa. Przypomniały mi się wszystkie chwile z ojcem: jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak pomagał przy lekcjach matematyki… Jak mogłam być dla niego tylko narzędziem?
Po kilku dniach zadzwoniła Marta.
— Zuza, musisz z kimś porozmawiać. Nie możesz tego dusić w sobie.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Mokotowie. Opowiedziałam jej wszystko: rozmowę ojca z Michałem, swoje podejrzenia i ból zdrady.
— Może powinnaś porozmawiać z ojcem? — zaproponowała Marta delikatnie.
Zebrałam się na odwagę i pojechałam do rodzinnego domu. Ojciec siedział w gabinecie przy biurku pełnym papierów.
— Zuzanna… — zaczął niepewnie.
— Dlaczego mi to zrobiłeś? — zapytałam bez ogródek.
Milczał przez chwilę.
— Chciałem ci zapewnić przyszłość. Firma jest wszystkim, co mamy…
— A moje szczęście? Moje uczucia? Czy to się nie liczy?
Patrzył na mnie długo w milczeniu. W jego oczach zobaczyłam cień żalu, ale też upór człowieka przekonanego o swojej racji.
Wyszłam bez słowa. Wiedziałam już, że muszę zacząć żyć po swojemu.
Minęły miesiące. Michał próbował się ze mną kontaktować, tłumaczył się, przepraszał… Ale nie potrafiłam mu wybaczyć tego kłamstwa.
Dziś wiem jedno: czasem jedno przypadkowe zdanie może zmienić całe życie. Może lepiej późno niż wcale zobaczyć prawdę? Czy gdybym wtedy nie podsłuchała tej rozmowy, byłabym dziś szczęśliwa? A może czasem trzeba mieć odwagę uciec sprzed ołtarza i zacząć wszystko od nowa?