Jak się rozwieść z klasą: Historia Kasi
– Kasia, czy możesz mi pomóc z tym raportem? – głos męża dobiegł z kuchni, ale ja już go nie słyszałam. Siedziałam przy biurku, patrząc na ekran komputera, który właśnie się zawiesił. Próbowałam zamknąć wszystkie okna, żeby uruchomić program od nowa, kiedy przypadkiem kliknęłam w przeglądarkę, której zwykle używał Tomek. Zobaczyłam jego profil na Facebooku. Zdziwiło mnie to, bo Tomek zawsze był ostrożny – zamykał wszystko, kasował historię. Tym razem coś poszło nie tak.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zajrzeć w wiadomości. Może to był impuls, może przeczucie. W każdym razie zobaczyłam rozmowę z kobietą o imieniu Marta. „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać naszego weekendu” – napisała ona. „Ja też. Kasia niczego się nie domyśla” – odpisał mój mąż. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
Wstałam od biurka i weszłam do kuchni. Tomek stał przy blacie, kroił chleb dla dzieci na kolację. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. „Coś się stało? Wyglądasz na bladą” – zapytał. Chciałam wykrzyczeć mu wszystko w twarz, ale powstrzymałam się. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam tylko: „Nie, wszystko w porządku”.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Obserwowałam Tomka, analizowałam każde jego słowo i gest. Zastanawiałam się, jak długo mnie okłamywał. Czy Marta była pierwsza? Czy może już od dawna żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy? Nasze dzieci – Zosia i Staś – niczego nie zauważały. Dla nich byliśmy zwyczajną rodziną.
Wieczorami płakałam po cichu w łazience. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy nasze małżeństwo zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Tomek dostał awans i zaczął wracać później do domu? Może wtedy, gdy ja pochłonięta byłam opieką nad dziećmi i pracą zdalną? Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymś więcej niż zakupy i rachunki.
W końcu zebrałam się na odwagę. „Musimy porozmawiać” – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały. Tomek spojrzał na mnie z niepokojem. „Wiem o Marcie” – powiedziałam cicho. Przez chwilę milczał, potem spuścił głowę.
– Kasia… To nie tak miało być – zaczął tłumaczyć się pokrętnie. Słuchałam go bez słowa, czując narastający gniew i żal. „Dlaczego?” – zapytałam w końcu. „Czego ci zabrakło?” Tomek wzruszył ramionami. „Nie wiem… Może po prostu pogubiliśmy się po drodze”.
Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy rozmawiać. Próbowaliśmy terapii małżeńskiej, ale Tomek coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy. Ja czułam się coraz bardziej samotna i upokorzona. W końcu podjęłam decyzję: rozwód.
Bałam się reakcji rodziny. Moja mama zawsze powtarzała: „Małżeństwo to świętość, trzeba walczyć do końca”. Kiedy powiedziałam jej o zdradzie Tomka, spojrzała na mnie z wyrzutem: „Może przesadzasz? Każdemu może się zdarzyć potknięcie”. Poczułam się niezrozumiana i osamotniona.
Najtrudniej było powiedzieć dzieciom. Zosia miała dziewięć lat, Staś sześć. Usiadłam z nimi na kanapie i powiedziałam spokojnie: „Mama i tata nie będą już razem mieszkać, ale oboje bardzo was kochamy”. Zosia zaczęła płakać, Staś patrzył na mnie wielkimi oczami pełnymi strachu.
Rozwód ciągnął się miesiącami. Tomek próbował przekonać mnie do ugody, proponował podział majątku na swoich warunkach. Jego rodzice dzwonili do mnie z pretensjami: „Jak możesz rozbijać rodzinę przez jedną pomyłkę?” Czułam presję z każdej strony.
W pracy starałam się być profesjonalna, ale często łapałam się na tym, że siedzę zamyślona nad dokumentami i łzy same napływają mi do oczu. Koleżanka z biura – Ania – zauważyła moją zmianę nastroju.
– Kasiu, co się dzieje? – zapytała pewnego dnia podczas lunchu.
– Rozwodzę się – odpowiedziałam cicho.
– Jeśli potrzebujesz wsparcia albo po prostu pogadać, jestem tu – powiedziała ciepło.
To była pierwsza osoba poza rodziną, która nie oceniała mnie ani nie dawała rad na siłę. Dzięki niej poczułam, że nie jestem sama.
Z czasem nauczyłam się żyć na nowo. Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach Warszawy. Dzieci przyzwyczaiły się do nowej sytuacji szybciej niż ja. Staś pytał czasem: „Mamo, czy tata jeszcze nas kocha?”, a ja odpowiadałam: „Oczywiście, tylko teraz mieszkamy osobno”.
Najtrudniejsze były święta – pierwsze bez Tomka przy stole. Mama próbowała udawać, że wszystko jest jak dawniej, ale czułam napięcie w powietrzu. Brat rzucał kąśliwe uwagi: „Może trzeba było bardziej się postarać?” Milczałam wtedy i skupiałam się na dzieciach.
Po roku od rozwodu spotkałam Martę przypadkiem w sklepie spożywczym. Była z Tomkiem i ich nowo narodzoną córką. Spojrzała na mnie niepewnie, a ja poczułam dziwny spokój. Już nie bolało tak jak kiedyś.
Dziś wiem, że rozwód to nie koniec świata – to początek czegoś nowego. Nauczyłam się dbać o siebie i swoje potrzeby. Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z przyjaciółkami, planować wakacje tylko dla siebie i dzieci.
Czasem zastanawiam się: czy można było uratować nasze małżeństwo? Czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały, wszystko potoczyłoby się inaczej? Ale może najważniejsze jest to, żeby umieć odejść z godnością i nie zatracić siebie w walce o coś, co już dawno przestało istnieć?
Czy naprawdę można rozwieść się z klasą? A może klasa polega właśnie na tym, żeby umieć wybaczyć sobie i zacząć od nowa?