Gorzka kawa po sześćdziesiątce: Jak zostałam nianią we własnym domu

— Mamo, nie mam już siły. — Głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając za rękę małą Hanię, która tuliła do siebie pluszowego misia. W jednej chwili cały mój świat się zatrzymał. Przez chwilę nie wiedziałam, czy powinnam ją przytulić, czy może zapytać, co się stało. Ale przecież wiedziałam. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak w jej małżeństwie.

Kiedyś wydawało mi się, że będę jedną z tych szczęśliwych kobiet, które po sześćdziesiątce wreszcie mogą odetchnąć. Miałam za sobą lata pracy w biurze rachunkowym, spłacony kredyt za mieszkanie, trochę oszczędności i marzenia o spokojnych porankach z kawą i książką. Wszystko zmieniło się, kiedy Marta wróciła do mnie z trzyletnią Hanią. Rozwód. Zdrada męża. Z dnia na dzień moje życie znów zaczęło kręcić się wokół innych.

— Mamo, mogę zostać u ciebie na jakiś czas? — zapytała cicho, jakby bała się mojej odpowiedzi.

Oczywiście, że mogła. Przecież to moja córka. Przyjęłam je obie z otwartymi ramionami, nie myśląc o konsekwencjach. Przez pierwsze dni byłam nawet szczęśliwa — dom znów był pełen śmiechu Hani, zapachu dziecięcych kosmetyków i ciepłych wieczorów przy bajkach. Ale szybko okazało się, że „na jakiś czas” zaczyna oznaczać „na zawsze”.

Marta była cieniem samej siebie. Całe dnie spędzała w łóżku albo przed komputerem, szukając pracy lub rozmawiając z prawnikiem. Ja zajmowałam się wszystkim: gotowałam obiady, prałam ubrania, odprowadzałam Hanię do przedszkola i odbierałam ją po południu. Nawet zakupy spadły na moje barki.

— Mamo, mogłabyś dziś odebrać Hanię? Mam rozmowę kwalifikacyjną — mówiła Marta niemal codziennie.

— Oczywiście — odpowiadałam automatycznie.

Z czasem zaczęłam zauważać, że Marta coraz częściej wychodzi wieczorami „na spotkania z koleżankami”, a ja zostaję z wnuczką sama. Zdarzało się, że wracała późno w nocy, czasem nawet po kilku drinkach. Tłumaczyła się stresem i potrzebą odreagowania.

— Przecież muszę jakoś żyć! — krzyczała pewnego wieczoru, kiedy zwróciłam jej uwagę.

— A ja? Ja już nie muszę? — zapytałam wtedy cicho.

Nie odpowiedziała. Zamknęła się w swoim pokoju i płakała do rana.

Zaczęły się kłótnie. O pieniądze, o obowiązki domowe, o wychowanie Hani. Marta coraz częściej prosiła mnie o pożyczki — „na chwilę”, „do wypłaty”, „bo alimenty jeszcze nie przyszły”. Moje oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu.

Pewnego dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam Martę siedzącą przy stole z laptopem. Hania bawiła się sama na dywanie.

— Mamo, musisz mi pomóc jeszcze trochę — powiedziała bez ogródek. — Dostałam pracę w agencji reklamowej, ale to na razie pół etatu i na umowę zlecenie. Nie dam rady sama opłacić wszystkiego.

— Marta… ile jeszcze? — zapytałam zmęczonym głosem.

— Nie wiem! — wybuchła nagle. — Myślisz, że mi jest łatwo? Że chciałam tu wracać?

Zrobiło mi się jej żal. Ale jednocześnie poczułam złość. Bo przecież ja też miałam swoje życie. Swoje plany.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej kawy i patrzyłam przez okno na puste podwórko. Czułam się jak więzień we własnym domu. Nie mogłam wyjść na spacer bez wcześniejszego uzgodnienia tego z Martą — bo ktoś musiał zostać z Hanią. Nie mogłam zaprosić koleżanek na herbatę — bo Marta była zmęczona albo Hania chora.

Pewnego dnia odwiedziła mnie moja przyjaciółka Basia.

— Zosiu, musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — To twoje życie! Pomagasz jej już pół roku!

— Ale to moja córka… — zaczęłam niepewnie.

— I właśnie dlatego musisz jej pomóc dorosnąć! — przerwała mi Basia.

Tej nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez cienką ścianę cichy płacz Marty i spokojny oddech Hani. Czy naprawdę byłam tylko nianią i kucharką? Czy może sama sobie to zrobiłam?

Następnego dnia zebrałam się na odwagę.

— Marta, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo podczas śniadania.

Spojrzała na mnie nieufnie.

— Musisz zacząć sobie radzić sama. Pomogę ci znaleźć mieszkanie na wynajem i wesprę cię finansowo przez pierwsze miesiące, ale nie mogę już dłużej być twoją nianią i sponsorem. Potrzebuję też swojego życia.

Marta rozpłakała się i wybiegła z kuchni. Przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawiałyśmy. Atmosfera była ciężka jak przed burzą.

W końcu przyszła do mnie wieczorem.

— Przepraszam, mamo… Chyba za bardzo się pogubiłam — powiedziała cicho. — Spróbuję znaleźć coś dla nas.

Uściskałyśmy się długo i obie płakałyśmy. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe ani dla niej, ani dla mnie. Ale musiałam postawić granicę — dla siebie i dla niej.

Dziś znów piję kawę rano przy oknie. Czasem jest gorzka od łez i samotności, ale przynajmniej wiem, że to mój wybór. Czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy egoizm matki to zawsze coś złego? Czasem myślę, że każda kobieta powinna sobie odpowiedzieć na to pytanie sama.