Głodna Zosia z klatki obok – historia, która do dziś nie daje mi spokoju
– Mamo, Zosia znowu stoi pod drzwiami – szepnąłem, patrząc przez wizjer na drobną sylwetkę dziewczynki w za dużym swetrze. Była środek listopada, a klatka schodowa naszego bloku przy ulicy Wróblewskiego pachniała wilgocią i czymś jeszcze – czymś smutnym, czego nie umiałem wtedy nazwać.
Mama westchnęła ciężko. – Daj jej kawałek chleba z masłem. Ale nie mów ojcu.
Zosia miała może siedem lat, była o rok młodsza ode mnie. Zawsze głodna, zawsze zmarznięta, z wiecznie rozczochranymi włosami i oczami, w których tliła się nadzieja na coś więcej niż tylko kolejny kęs. Jej ojciec, pan Marian, był cieniem człowieka – przemykał po klatce z butelką w ręce, czasem wrzeszczał na Zosię przez zamknięte drzwi. Matki nie miała. Mówiono, że uciekła do siostry na wieś i nigdy nie wróciła.
Pamiętam ten dzień szczególnie wyraźnie. Było już ciemno, a ja siedziałem przy kuchennym stole, odrabiając lekcje. Mama kroiła chleb na kromki, a tata oglądał wiadomości. Nagle rozległo się ciche pukanie. Mama spojrzała na mnie porozumiewawczo. Wstałem i otworzyłem drzwi.
– Cześć – powiedziała Zosia cicho. – Macie może coś do jedzenia?
Widziałem jej sine dłonie i policzki czerwone od zimna. W rękach ściskała plastikową reklamówkę.
– Chodź, dam ci kanapkę – powiedziałem i zaprosiłem ją do środka.
Mama podała jej dwie kromki chleba z masłem i ogórkiem. Zosia jadła łapczywie, jakby bała się, że ktoś jej to odbierze.
– Twój tata jest w domu? – zapytała mama ostrożnie.
Zosia tylko skinęła głową i spuściła wzrok.
Po chwili wyszła. Zostawiła po sobie ciszę i ciężar na moim sercu.
Wieczorem tata powiedział: – Nie chcę, żebyś się z nią zadawał. To nie jest dobre towarzystwo.
– Ale ona jest głodna! – wykrzyknąłem bezradnie.
Tata spojrzał na mnie surowo. – To nie nasza sprawa. Każdy ma swoje problemy.
Nie rozumiałem tego wtedy. Dla mnie Zosia była po prostu koleżanką z klatki, która potrzebowała pomocy. Ale dla dorosłych była problemem, którego lepiej unikać.
Z czasem zaczęliśmy spotykać się na podwórku coraz rzadziej. Zosia coraz częściej miała siniaki na rękach i nogach. Raz zobaczyłem ją płaczącą za śmietnikiem. Usiadłem obok niej.
– Co się stało? – zapytałem cicho.
– Tata się zdenerwował… bo nie było nic do jedzenia – wyszeptała przez łzy.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem ją przytulić, ale bałem się, że ktoś zobaczy.
Pewnego dnia przyszła do szkoły w tej samej bluzce co zawsze, ale tym razem była cała brudna. Nauczycielka zapytała ją przy wszystkich:
– Zosiu, dlaczego nie masz drugiego śniadania?
Zosia spuściła głowę i nic nie odpowiedziała. Widziałem, jak cała klasa patrzy na nią z mieszaniną litości i pogardy.
Po lekcjach podszedłem do niej.
– Chcesz trochę mojej kanapki? – zaproponowałem.
Uśmiechnęła się blado i wzięła ode mnie kawałek chleba z serem.
W domu próbowałem rozmawiać z mamą o Zosi.
– Może powinniśmy komuś powiedzieć? – zapytałem niepewnie.
Mama pokręciła głową. – Synku, to nie takie proste. Jak powiesz nauczycielce albo opiece społecznej, mogą ją zabrać do domu dziecka. A tam… różnie bywa.
Czułem się bezsilny. Chciałem pomóc Zosi, ale nie wiedziałem jak. Każda próba kończyła się na tym samym: kanapka tu, jabłko tam, cicha rozmowa na klatce schodowej.
Pewnego wieczoru usłyszałem krzyki zza ściany. Ojciec Zosi wrócił pijany i coś tłukło się po ich mieszkaniu. Mama ściszyła telewizor i spojrzała na mnie z niepokojem.
– Może zadzwonić na policję? – szepnąłem.
– Nie mieszajmy się – odpowiedziała cicho. – Oni zaraz przestaną…
Ale krzyki trwały długo. Następnego dnia Zosia nie przyszła do szkoły.
Minęło kilka dni zanim znów ją zobaczyłem. Była jeszcze chudsza niż zwykle, a pod okiem miała żółty siniak.
– Wszystko dobrze? – zapytałem szeptem.
Wzruszyła ramionami. – Tak musi być…
Z czasem nasze drogi się rozeszły. Przeprowadziliśmy się na inne osiedle, a ja dorastałem z poczuciem winy i żalu. Często myślę o Zosi – czy ktoś jej pomógł? Czy udało jej się wyrwać z tego piekła?
Dziś jestem dorosły i sam mam dzieci. Kiedy widzę głodne dziecko albo słyszę o rodzinnych dramatach, wraca do mnie obraz małej Zosi stojącej pod naszymi drzwiami z pustym brzuchem i wielkimi oczami pełnymi nadziei.
Czy naprawdę można pomóc komuś, kto żyje w cieniu cudzych błędów? Czy wystarczy kromka chleba i dobre słowo? A może trzeba odwagi, by zrobić coś więcej… tylko jak ją znaleźć?