Gdy zabierają ci wnuki: Historia babci z Krakowa, która walczy o rodzinę
— Nie chcę, żebyś więcej przychodziła do naszego domu! — głos Magdy, mojej synowej, odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zatrzasnęła za mną drzwi. Stałam na klatce schodowej, ściskając w ręku torbę z domowym ciastem, które upiekłam dla wnuków. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni raz, kiedy zobaczę ich przez długi czas.
Mój syn, Michał, zawsze był moją dumą. Wychowywałam go sama po śmierci męża. Było ciężko, ale daliśmy radę. Kiedy poznał Magdę, cieszyłam się jego szczęściem. Była cicha, trochę zamknięta w sobie, ale myślałam, że z czasem się otworzy. Po ślubie zamieszkali niedaleko mnie, więc często wpadałam do nich na herbatę albo żeby pomóc przy dzieciach. Ola i Staś byli moim całym światem.
Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia. Magda wróciła z pracy wcześniej niż zwykle i zobaczyła mnie, jak poprawiam Stasiowi kurtkę przed wyjściem na spacer. — Prosiłam, żeby nie wychodzić z dziećmi bez mojej zgody — powiedziała chłodno. — Ale przecież Michał mówił, że mogę zabrać ich na plac zabaw… — próbowałam się tłumaczyć. — To nie Michał tu decyduje! — wybuchła nagle. Zrobiło mi się gorąco ze złości i upokorzenia.
Od tego dnia wszystko zaczęło się psuć. Magda przestała odbierać moje telefony, a Michał unikał rozmów. Próbowałam tłumaczyć, przepraszać, nawet przynosiłam kwiaty i ulubione ciastka Magdy. Bez skutku. Wnuki widywałam coraz rzadziej — najpierw raz w tygodniu, potem raz na miesiąc, aż w końcu przestałam widywać je wcale.
Pewnego wieczoru zadzwoniłam do Michała. Odebrał po kilku sygnałach. — Mamo, proszę cię… Daj nam trochę czasu. Magda jest zmęczona i nie chce teraz rozmawiać — powiedział cicho. — Ale przecież to moje wnuki! — krzyknęłam przez łzy. — Zosiu, nie utrudniaj nam życia — usłyszałam tylko i rozmowa się urwała.
Zostałam sama w mieszkaniu pełnym dziecięcych rysunków i zabawek, które zostawili u mnie Ola i Staś. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że zadzwoni telefon albo ktoś zapuka do drzwi. Ale nic takiego się nie działo.
Zaczęłam coraz częściej rozmyślać o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była bardziej szanować granice Magdy? Przecież chciałam tylko pomóc… Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Sąsiadka Basia próbowała mnie pocieszać: — Zosiu, młodzi teraz mają inne podejście do wychowania dzieci. Może za bardzo się wtrącałaś? — Może masz rację… Ale jak mam przestać być babcią? Jak mam przestać kochać?
Pewnego dnia spotkałam Olę na ulicy. Szła z Magdą do sklepu. Zatrzymały się na chwilę. — Babciu! — Ola rzuciła mi się na szyję. Magda patrzyła na nas chłodno. — Ola, idziemy — powiedziała stanowczo i pociągnęła ją za rękę. Stałam jak sparaliżowana.
Wieczorami pisałam listy do Michała i Magdy. Pisałam o tym, jak bardzo tęsknię za dziećmi, jak bardzo ich kocham i jak bardzo żałuję wszystkiego, co mogło ich zranić. Odpowiedzi nie było.
Zaczęły pojawiać się plotki wśród sąsiadów: że pewnie coś przeskrobałam, skoro synowa odcięła mnie od wnuków; że może jestem zbyt apodyktyczna; że może powinnam odpuścić i dać im spokój. Ale jak można odpuścić własnej rodzinie?
Przyszedł dzień urodzin Stasia. Upiekłam jego ulubiony sernik i poszłam pod ich blok z nadzieją, że może pozwolą mi go zobaczyć choć przez chwilę. Czekałam godzinę pod klatką. W końcu zobaczyłam ich przez okno — całą rodzinę przy stole, śmiejących się razem. Mnie tam nie było.
Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Przypomniały mi się czasy, kiedy Michał był mały i obiecywał mi, że nigdy mnie nie zostawi samej.
Minęły miesiące w samotności i ciszy. Zaczęłam chodzić na spotkania Klubu Seniora na osiedlu, żeby nie zwariować od myśli i tęsknoty. Tam poznałam innych dziadków w podobnej sytuacji — okazało się, że nie jestem jedyna.
Pewnego dnia zadzwonił domofon. Serce zaczęło mi bić szybciej. To była Ola z Michałem! Weszli do środka niepewnie.
— Mamo… Magda jest w szpitalu na obserwacji. Potrzebuję twojej pomocy przy dzieciach — powiedział cicho Michał.
Nie pytałam o nic więcej. Przytuliłam Olę i Stasia najmocniej jak potrafiłam.
Przez kilka dni znów byłam babcią na pełen etat: gotowałam ulubione naleśniki Oli, czytałam bajki Stasiowi przed snem, słuchałam ich śmiechu rozbrzmiewającego w mieszkaniu.
Kiedy Magda wróciła ze szpitala, przyszła po dzieci osobiście. Stałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu.
— Dziękuję za pomoc — powiedziała cicho.
— Chciałabym móc widywać wnuki częściej… — wyszeptałam.
Magda spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
— Zastanowimy się nad tym z Michałem — odpowiedziała i wyszła z dziećmi.
Zostałam znów sama, ale tym razem z iskrą nadziei w sercu.
Czy naprawdę można być winą za to, że kocha się za bardzo? Czy rodzina to miejsce na dumę czy na przebaczenie? Może ktoś z was wie lepiej ode mnie…