Gdy wszystko się zmienia: Historia Małgosi i Pawła
– Małgosia, co ty wyprawiasz? – głos Pawła rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stałam przy blacie, nakładając na twarz delikatny makijaż, choć jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie wiedziałam, gdzie trzymam tusz do rzęs.
– Maluję się – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam burzę. – Idę później na siłownię z Anką.
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Od kiedy ty chodzisz na siłownię? Przecież zawsze mówiłaś, że to strata czasu.
Zacisnęłam dłonie na tubce kremu. – Zmieniłam zdanie. Chcę zadbać o siebie.
Wiedziałam, że to nie tylko o siłownię chodzi. Od kilku tygodni Paweł wracał coraz później z pracy. Dzieci – Zuzia i Staś – zasypiały beze mnie, bo wieczorami wychodziłam na szybki jogging albo spotkanie z koleżankami. Kiedyś byłam tą „mamą w piżamie”, która cały dzień krząta się po domu, gotuje, sprząta i czeka na męża. Teraz coraz częściej łapałam się na tym, że chcę czegoś więcej.
– Może powinnaś pomyśleć o dzieciach, a nie o malowaniu się i siłowni – rzucił Paweł z wyrzutem.
Zabolało. Oczywiście, że myślę o dzieciach. Ale czy to znaczy, że mam zapomnieć o sobie?
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ciemność za oknem. Słyszałam cichy szelest kartek – Paweł przeglądał jakieś dokumenty do pracy. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Paweł…
Nie podniósł wzroku.
– Słucham.
– Zastanawiałeś się kiedyś, czy jesteśmy szczęśliwi?
Westchnął ciężko.
– Co to za pytanie? Przecież mamy wszystko: dom, dzieci, pracę.
– Ale czy TY jesteś szczęśliwy? – naciskałam.
W końcu spojrzał na mnie. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie i coś jeszcze – może lęk?
– Nie wiem… Może kiedyś byłem. Teraz… wszystko jest takie samo. Codziennie to samo.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy to właśnie dlatego zaczęłam się zmieniać? Bo bałam się tej rutyny?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Małgosiu, co się dzieje? Paweł mówił, że ostatnio jesteś jakaś inna…
Przewróciłam oczami. Oczywiście, że powiedział mamie. W naszej rodzinie wszystko zawsze wychodziło na jaw szybciej niż plotki w osiedlowym warzywniaku.
– Nic się nie dzieje, mamo. Po prostu… chcę trochę zadbać o siebie.
– Ale po co ci to? Przecież masz rodzinę! – jej głos był pełen troski i niezrozumienia.
– Właśnie dlatego – odpowiedziałam cicho.
Wieczorem Paweł wrócił jeszcze później niż zwykle. Dzieci już spały. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał.
– Małgosia… czy ty kogoś masz?
Zamarłam. To pytanie wisiało w powietrzu od tygodni.
– Nie mam nikogo – powiedziałam stanowczo. – Ale mam siebie. I nie chcę już żyć tylko dla innych.
Widziałam, jak jego ramiona opadają bezradnie.
– Ja też się boję – wyszeptał. – Boję się, że cię stracę.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem Paweł wstał i wyszedł do sypialni. Zostałam sama z własnymi myślami i poczuciem winy.
Kolejne dni były pełne napięcia. Dzieci wyczuwały atmosferę i coraz częściej pytały: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?” albo „Czemu nie jecie razem kolacji?”.
W pracy Anka patrzyła na mnie z troską.
– Małgośka, nie przejmuj się tak. Każda z nas ma prawo do własnego życia. Nie jesteś tylko żoną i matką.
Ale czy naprawdę mogę być kimś więcej?
W weekend odwiedzili nas teściowie. Teściowa od razu zauważyła mój nowy styl ubierania się i makijaż.
– Małgosiu, wyglądasz… inaczej – powiedziała z nutą podejrzliwości.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Dziękuję, staram się dbać o siebie.
Teść pokiwał głową z uznaniem, ale teściowa nie dawała za wygraną:
– Mam nadzieję, że nie zaniedbujesz dzieci przez te swoje nowości?
Zacisnęłam zęby. Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć się z tego, że chcę być szczęśliwa?
Wieczorem Paweł przyszedł do mnie do kuchni.
– Może pójdziemy razem na spacer? Dawno nie rozmawialiśmy tak naprawdę.
Zgodziłam się bez wahania. Szliśmy przez park w milczeniu, aż w końcu Paweł zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
– Boję się tej twojej zmiany – powiedział cicho. – Boję się, że odejdziesz.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Nie chcę odchodzić. Chcę tylko… żebyśmy oboje byli szczęśliwi. Żeby dzieci widziały szczęśliwych rodziców, a nie ludzi pogrążonych w rutynie i smutku.
Paweł objął mnie mocno. Po raz pierwszy od dawna poczułam ciepło i bliskość.
Ale wiedziałam, że to dopiero początek drogi. Musieliśmy nauczyć się siebie na nowo – ja musiałam nauczyć się być sobą bez poczucia winy, a Paweł musiał zaakceptować moje zmiany i własne lęki.
Czasem zastanawiam się: czy można odnaleźć siebie bez ranienia tych, których kochamy najbardziej? Czy każda zmiana musi oznaczać kryzys? A może to właśnie kryzys jest szansą na coś lepszego? Co wy o tym myślicie?