Gdy przeszłość puka do drzwi: Tajemnica mojej córki i burza w naszej rodzinie
– Mamo, otwórz! Ktoś puka! – głos mojego męża, Marka, rozbrzmiewa echem po ciemnym korytarzu. Zrywam się z kanapy, serce wali mi jak oszalałe. Za oknem wichura szarpie gałęziami, deszcz bębni o szyby. Jest druga w nocy. Kto mógłby przyjść o tej porze? Drżącymi dłońmi przekręcam klucz w zamku.
Na progu stoi dziewczynka, może czteroletnia, przemoczona do suchej nitki. Jej wielkie, szare oczy patrzą na mnie z mieszaniną strachu i nadziei. Obok niej leży kartka – zmięta, z rozmazanym atramentem. Nie ma przy niej żadnego dorosłego. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.
Marek podchodzi bliżej i podnosi kartkę. Jego głos drży:
– Ma na imię Lena. Proszę, zaopiekujcie się nią. Nie mam innego wyjścia.
Wiem od razu, kto to napisał. Moja córka, Julia. Trzy lata temu zniknęła bez śladu. Policja, plakaty na słupach, posty na Facebooku – wszystko na nic. Cisza. A teraz… Lena stoi przede mną, taka podobna do Julii z dzieciństwa, że aż boli.
Przykucam i obejmuję dziewczynkę. Pachnie mokrą trawą i czymś znajomym, czego nie potrafię nazwać.
– Chodź do środka, kochanie – szepczę.
Lena nie mówi nic, pozwala się poprowadzić do ciepłego przedpokoju. Marek zamyka drzwi i patrzy na mnie bezradnie.
– Co teraz, Aniu?
Nie wiem. W głowie mam tysiąc pytań i żadnej odpowiedzi. Czuję tylko narastającą falę miłości i strachu.
Pierwsze dni to chaos: telefony na policję, do opieki społecznej, nieprzespane noce. Lena milczy, chodzi za mną krok w krok. Je ledwo co, budzi się z krzykiem po nocach.
Któregoś wieczoru siedzę z nią w starym fotelu bujanym po mojej mamie. Lena bawi się kosmykiem włosów.
– Gdzie jest mama? – pyta cicho.
Serce mi pęka.
– Mama musiała wyjechać, ale my się tobą zaopiekujemy.
Kiwnęła głową, ale w oczach pojawiły się łzy.
Z Markiem coraz częściej się kłócimy. On chce zgłosić Lenę do adopcji przez opiekę społeczną.
– Nie możemy jej zatrzymać tak po prostu! – krzyczy pewnego wieczoru.
– A jeśli Julia wróci? Nie mogę jej oddać! – odpowiadam rozpaczliwie.
– A jeśli nie wróci? Aniu, mamy już swoje lata! Damy radę?
Jego słowa ranią mnie do żywego. Wiem, że ma rację, ale myśl o oddaniu Leny jest jak zdrada wobec Julii i samej siebie.
Dni zamieniają się w tygodnie. Lena zaczyna się otwierać: śmieje się przy czytaniu „Dzieci z Bullerbyn”, rysuje tęcze i coraz częściej prosi o naleśniki „jak u babci”. Ale każdej nocy słyszę jej cichy płacz przez ścianę.
Pewnego popołudnia znajduję ją pod jabłonią w ogrodzie – tej samej, na którą Julia wspinała się jako dziecko.
– Mama powiedziała, że wróci, gdy jabłka będą czerwone – szepcze Lena.
Przełykam gulę w gardle i przytulam ją mocno.
– Też na to czekam, kochanie.
Sąsiedzi zaczynają plotkować:
– Słyszałaś? Anka ma wnuczkę… czyjąś córkę…
Na ulicy czuję ich spojrzenia na plecach. Znajome przestają dzwonić. Tylko moja siostra Basia przychodzi regularnie.
– Nie możesz zatracić siebie w tym wszystkim – mówi pewnego dnia przy kawie.
– Jak mam inaczej? To moja wnuczka… I Julia…
Basia ściska moją dłoń:
– Może musisz pogodzić się z tym, że Julia wybrała własną drogę, choć to boli.
Ale jak pogodzić się z tym, że własne dziecko cię opuszcza? Jak wybaczyć jej zostawienie córki bez słowa?
Któregoś wieczoru dzwoni telefon. Numer nieznany.
– Halo? Tu Anna Nowicka.
Cisza po drugiej stronie.
– Mamo?
Serce mi staje.
– Julio?! Gdzie jesteś? Co się stało?
Słyszę jej cichy płacz:
– Przepraszam… Nie mogłam inaczej…
– Wróć do domu! Lena tęskni… My też!
– Nie mogę… To niebezpieczne…
– Co masz na myśli? Julio?!
Połączenie zostaje przerwane.
Siedzę długo z telefonem w ręku. Marek znajduje mnie później zapłakaną na podłodze w kuchni.
Kolejne dni to nerwy i bezsenność. Nasłuchuję każdego dźwięku – może Julia wróci?
Lena wszystko widzi. Rano przychodzi do mnie do łóżka i obejmuje mnie drobnymi rączkami.
– Nie płacz, babciu – szepcze.
Płaczę jeszcze bardziej.
Po kilku tygodniach policja znajduje ślad Julii: widziano ją w Warszawie z mężczyzną znanym im z powodu przestępstw. Świat wali mi się po raz kolejny.
Marek chce adoptować Lenę oficjalnie:
– Nie możemy wiecznie czekać na Julię – mówi cicho.
Ale jak odpuścić? Jak pozwolić sobie zapomnieć?
Lena powoli odzyskuje dzieciństwo: idzie do przedszkola, znajduje koleżanki i coraz częściej mówi do mnie „mamo” zamiast „babciu”. Za każdym razem serce mi pęka na nowo.
Pewnego dnia dostajemy pocztówkę z Warszawy: narysowane serduszko i napis „Dla Leny”. Bez podpisu, bez wyjaśnień.
Wiem, że to od Julii.
Na szóste urodziny Leny wieszamy girlandy i pieczemy tort. Zdmuchuje świeczki i życzy sobie:
– Żeby mama wróciła…
Wieczorem siedzę sama pod jabłonią. Jabłka są czerwone jak nigdy wcześniej.
Patrzę w gwiazdy i pytam siebie: Czy zawiodłam jako matka? Czy miłość wystarczy, by uleczyć przeszłość?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Jak wybaczyć to, co niewytłumaczalne?