„Dopóki go nie zostawi, nie dostanie od nas ani grosza” – Moja walka o córkę, która utknęła w toksycznym małżeństwie

– Mamo, nie mogę już tak żyć… – głos Marty drżał, a ja ściskałam telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare niebo nad Warszawą. Woda w czajniku dawno już się zagotowała, ale ja nawet tego nie zauważyłam.

– Kochanie, przyjedź do nas. Porozmawiamy spokojnie – wyszeptałam, starając się ukryć własny strach.

– On nie pozwoli – odpowiedziała cicho. – Powiedział, że jeśli wyjdę z domu bez jego zgody, mogę już nie wracać.

W tej chwili do kuchni wszedł mój mąż, Andrzej. Spojrzał na mnie surowo.

– Znowu rozmawiasz z Martą? – zapytał chłodno. – Musi sama sobie poradzić. Nie możemy jej ciągle ratować.

Zacisnęłam zęby. To był nasz codzienny konflikt od ponad roku. Marta wyszła za Pawła trzy lata temu. Na początku wydawał się miły, trochę zamknięty w sobie, ale uprzejmy. Z czasem zaczął ją izolować od przyjaciół, potem od rodziny. Najpierw były tylko ciche dni i obrażanie się o drobiazgi. Potem pojawiły się krzyki, a nawet raz widziałam siniak na jej ramieniu.

– Andrzej, ona jest naszą córką! – wybuchłam. – Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje!

– A co chcesz zrobić? Wtrącić się? Zabrać ją siłą? Przecież jest dorosła! – jego głos był twardy jak stal.

Wiedziałam, że dla niego to kwestia zasad. Wychował się w domu, gdzie mężczyzna miał zawsze rację, a kobieta musiała być silna i radzić sobie sama. Ale ja nie mogłam patrzeć na cierpienie Marty.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa córki: „Nie mogę już tak żyć…”.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka Marty.

– Pani Aniu… Przepraszam, że dzwonię, ale wczoraj wieczorem słyszałam krzyki u państwa córki. Może powinna pani z nią porozmawiać…

Serce mi stanęło. Pojechałam do Marty bez słowa do Andrzeja. Drzwi otworzył Paweł. Spojrzał na mnie z pogardą.

– Czego pani chce? Marta śpi.

– Chcę zobaczyć córkę – powiedziałam stanowczo.

– Nie ma takiej potrzeby. Wszystko jest w porządku.

Próbowałam go minąć, ale zastawił mi drogę. Wtedy usłyszałam cichy szloch z sypialni.

– Marto! – krzyknęłam.

Paweł złapał mnie za ramię i wyprowadził za drzwi.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej siedział przy stole i czytał gazetę.

– I co? – zapytał bez emocji.

– On ją więzi! Nie pozwala jej nawet wyjść z pokoju!

Andrzej spojrzał na mnie z rezygnacją.

– Aniu… Jeśli ona sama nie będzie chciała odejść, nic nie zrobisz. Możemy tylko postawić warunek: dopóki go nie zostawi, nie dostanie od nas ani grosza.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

– Chcesz ją karać za to, że jest ofiarą?!

– Chcę ją zmusić do działania! Może wtedy się ocknie!

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Marta coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy już się odezwała, mówiła cicho i krótko.

W końcu przyszedł ten dzień. Zadzwoniła do mnie o szóstej rano.

– Mamo… Mogę przyjechać?

Była roztrzęsiona i zapłakana. Przyjechała z jedną torbą ubrań i śladami łez na twarzy. Andrzej patrzył na nią chłodno.

– I co teraz? – zapytał. – Zamierzasz tu zostać?

Marta spuściła głowę.

– Nie wiem… Nie mam dokąd pójść.

Przytuliłam ją mocno.

Przez kolejne dni próbowałyśmy ułożyć jej życie na nowo. Andrzej był coraz bardziej zamknięty w sobie. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:

– Aniu… Może miałaś rację. Ale ja nie potrafię patrzeć na to wszystko bezsilnie. Czuję się jak ktoś zupełnie obcy we własnym domu.

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

– Może powinniśmy byli działać razem…

Marta zaczęła terapię. Powoli odzyskiwała siły, ale trauma była ogromna. Paweł nachodził ją jeszcze kilka razy, groził jej przez telefon. Zgłosiliśmy sprawę na policję.

Nasza rodzina już nigdy nie była taka sama. Andrzej zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec męża a miłością do córki.

Czasem patrzę na Martę i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy matka powinna zawsze walczyć za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić dorosłym dzieciom popełniać własne błędy?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między bliskimi? Jak daleko można się posunąć dla dobra dziecka?