Dom, który przestał być domem: Historia siostrzanej zdrady
— Naprawdę uważasz, że to w porządku? — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stałam na środku kuchni, tej samej, w której mama lepiła pierogi na święta, a tata czytał „Gazetę Wyborczą” przy porannej kawie. Teraz przy stole siedział mój brat, Paweł. Jego twarz była zamknięta, jakby już dawno podjął decyzję i nie zamierzał jej zmieniać.
— To nie chodzi o porządek, tylko o sprawiedliwość — odpowiedział chłodno. — Dom jest mój. Ty możesz tu mieszkać, ale musisz płacić czynsz. Tak robią dorośli ludzie.
Zacisnęłam pięści. W głowie pulsowało mi jedno słowo: zdrada. Przecież to był nasz dom. Nasz. Nie jego. Nie rozumiałam, jak mógł być tak bezduszny.
Wszystko zaczęło się po pogrzebie mamy. Ojciec odszedł dwa lata wcześniej, cicho, bez słowa skargi na chorobę, która go zżerała od środka. Mama walczyła dłużej, ale w końcu i ona przegrała. Po jej śmierci Paweł był inny — zamknięty w sobie, chłodny, jakby chciał odciąć się od wszystkiego, co przypominało mu o dzieciństwie.
Pamiętam dzień, gdy przyszło pismo od notariusza. Siedzieliśmy wtedy razem w salonie — ja, Paweł i jego żona Marta. Notariusz czytał testament: „Dom przy ulicy Lipowej 12 przekazuję mojemu synowi Pawłowi”.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Przecież mama zawsze powtarzała: „Ten dom jest dla was obojga”. Ale testament był jasny. Paweł nawet nie spojrzał mi w oczy.
— Możesz tu zostać — powiedział później, gdy zostaliśmy sami. — Ale musisz się dołożyć do rachunków. I do czynszu.
— Do czynszu? — powtórzyłam z niedowierzaniem.
— Tak robią dorośli ludzie — powtórzył.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Każdy kąt tego domu przypominał mi o tym, że już tu nie należę. Nawet skrzypiące schody wydawały się obce.
Marta zaczęła przychodzić częściej. Przeglądała szafki w kuchni, wyrzucała stare talerze po babci, przestawiała meble w salonie.
— To już nie muzeum — rzuciła kiedyś z pogardą. — Trzeba tu zrobić porządek.
Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usiadłam na werandzie z kubkiem herbaty. Przypomniałam sobie, jak Paweł uczył mnie jeździć na rowerze po ogrodzie. Jak razem budowaliśmy szałas z gałęzi i chowaliśmy się przed deszczem. Gdzie podział się ten brat?
Zadzwoniłam do przyjaciółki, Kasi.
— Nie mogę tego znieść — wyznałam jej przez łzy. — On traktuje mnie jak lokatorkę. Jak obcą.
— Może spróbuj z nim porozmawiać? — zaproponowała ostrożnie.
— Próbowałam! On tylko powtarza o dorosłości i sprawiedliwości. A ja… ja czuję się jak dziecko bez domu.
W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem wymienna. Koleżanki plotkowały za moimi plecami o mojej sytuacji rodzinnej — w małym miasteczku wieści rozchodzą się szybko.
Któregoś dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Pawła na podwórku.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie z irytacją.
— O czym?
— O nas. O tym domu. O tym, co robisz.
Westchnął ciężko.
— To nie jest łatwe dla nikogo z nas. Ale muszę myśleć o swojej rodzinie. Marta jest w ciąży. Potrzebujemy pieniędzy na remont.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu jednocześnie.
— A ja? Ja nie jestem już rodziną?
Nie odpowiedział. Odwrócił się i poszedł do domu.
Zaczęłam szukać mieszkania na własną rękę. Każde ogłoszenie wydawało się drogie i zimne w porównaniu z tym domem pełnym wspomnień. Ale wiedziałam, że nie mogę tu zostać na takich warunkach.
Ostatniej nocy przed wyprowadzką przeszłam się po wszystkich pokojach. Dotykałam ścian, patrzyłam na stare fotografie rodziców, czułam zapach drewna i kurzu.
W kuchni znalazłam list od mamy sprzed lat:
„Kochana Aniu,
Pamiętaj, że dom to nie tylko ściany i dach. To ludzie, którzy cię kochają.”
Łzy spływały mi po policzkach.
Rano spakowałam walizki i wyszłam bez słowa pożegnania.
Dziś mieszkam w kawalerce na obrzeżach miasta. Czasem mijam dom przy Lipowej 12 i widzę Pawła bawiącego się z synkiem w ogrodzie. Nie wiem, czy kiedykolwiek mu wybaczę.
Czy rodzina naprawdę znaczy tyle samo dla wszystkich? Czy dom może być domem bez miłości? Może to ja powinnam była walczyć mocniej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?