Dom, który już nie jest mój: Historia o rodzinie, stracie i zdradzie
— Naprawdę chcesz, żebym płaciła czynsz? — zapytałam, patrząc na Krzyśka, który stał w progu kuchni z kluczami do domu naszych rodziców w dłoni. Jego twarz była zamknięta, jakby już dawno podjął decyzję i nie zamierzał jej zmieniać.
— To teraz mój dom, Anka. Wiesz dobrze, że po rodzicach wszystko przeszło na mnie. Ty masz mieszkanie w Warszawie, ja zostałem tutaj. Nie mogę pozwolić sobie na utrzymanie dwóch domów — odpowiedział chłodno.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Ten dom był wszystkim, co kojarzyło mi się z bezpieczeństwem. Drewniana weranda, skrzypiące schody, kuchnia pachnąca ciastem drożdżowym i pierogami mamy. Tu uczyłam się chodzić, tu płakałam po pierwszej jedynce z matematyki, tu tata czytał mi bajki na dobranoc. Po śmierci rodziców sądziłam naiwnie, że dom zawsze będzie moim azylem. Nie własnością, nie inwestycją. Po prostu miejscem, do którego mogę wrócić, kiedy świat stanie się zbyt trudny.
Ale świat okazał się jeszcze trudniejszy niż myślałam.
— Krzysiek, przecież obiecałeś… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi gestem ręki.
— Obiecałem, że możesz tu mieszkać. Ale czasy się zmieniły. Potrzebuję pieniędzy. Ty też nie żyjesz za darmo w Warszawie — powiedział z goryczą.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jego oczach widziałam chłód i coś jeszcze — może żal? Może rozczarowanie? A może po prostu zmęczenie życiem?
Wróciłam do swojego pokoju na górze i usiadłam na łóżku. To był mój pokój od zawsze — ściany wciąż miały bladoniebieski kolor, który wybrałam jako nastolatka. Na półkach stały stare książki i pluszowy miś z odpadającym uchem. Wszystko wyglądało tak samo jak kiedyś, a jednak czułam się tu obco.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Magda, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
— Anka, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki, że Krzysiek chce cię wyrzucić z domu! — jej głos był pełen niepokoju.
— Nie wyrzuca mnie… Chce tylko, żebym płaciła czynsz. Jak obca — powiedziałam cicho.
— Przecież to absurd! To wasz dom! — krzyknęła Magda.
— Już nie nasz. Jego. Tak zdecydowali rodzice w testamencie — odpowiedziałam gorzko.
Przez kolejne dni chodziłam po domu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o dzieciństwie: kuchnia, gdzie mama lepiła pierogi; salon z kominkiem, przy którym tata czytał gazetę; ogród pełen malin i porzeczek. Wszystko to miało teraz cenę — wyliczoną przez mojego brata.
Zaczęłam szukać pracy w okolicy, żeby móc płacić Krzyśkowi czynsz. Znalazłam coś w sklepie spożywczym na pół etatu. Wstydziłam się tego przed znajomymi z Warszawy — tam byłam nauczycielką języka polskiego w liceum, tutaj układałam bułki na półkach i liczyłam każdy grosz.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Krzyśka z jego żoną, Martą. Nie wiedzieli, że stoję za drzwiami kuchni.
— Myślisz, że długo tu wytrzyma? — zapytała Marta cicho.
— Nie wiem. Może sama się wyniesie. Nie chcę wojny w rodzinie, ale nie mogę jej utrzymywać — odpowiedział Krzysiek zmęczonym głosem.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę stałam się dla nich ciężarem?
Wkrótce potem przyszła pierwsza faktura za czynsz. Krzysiek przyniósł ją mi osobiście.
— Przepraszam, Anka. Tak musi być — powiedział bez przekonania.
Wzięłam kartkę do ręki i spojrzałam mu prosto w oczy.
— Wiesz co boli najbardziej? Że nawet nie próbowałeś ze mną porozmawiać. Po prostu postawiłeś mnie przed faktem dokonanym — powiedziałam drżącym głosem.
Nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Zaczęły się ciche dni. Unikaliśmy siebie nawzajem. Ja wychodziłam do pracy wcześnie rano i wracałam późnym wieczorem. Krzysiek i Marta zamykali się w swoim pokoju lub wychodzili do znajomych. Dom stawał się coraz bardziej pusty i zimny.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wyszłam na werandę i usiadłam na starym fotelu bujanym mamy. Patrzyłam na ogród skąpany w księżycowym świetle i czułam ogromną pustkę.
Nagle usłyszałam cichy szelest za plecami. To był Krzysiek.
— Pamiętasz, jak bawiliśmy się tu w chowanego? — zapytał niespodziewanie.
— Pamiętam wszystko — odpowiedziałam szeptem.
Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy razem.
— Nie wiem, jak to wszystko naprawić — powiedział w końcu cicho.
— Może trzeba zacząć od rozmowy? Od szczerości? — zapytałam z nadzieją.
Spojrzał na mnie smutno.
— Za dużo rzeczy poszło nie tak… Za dużo żalu się nazbierało — westchnął ciężko.
Wiedziałam, że miał rację. Ale czy to znaczyło, że już nigdy nie będziemy rodziną?
Minęły tygodnie. Płaciłam czynsz regularnie, ale coraz częściej myślałam o wyprowadzce. Dom przestał być moim azylem — stał się miejscem obcym, pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.
Ostatniego dnia przed wyjazdem spakowałam walizkę i jeszcze raz przeszłam przez wszystkie pokoje. Dotykałam ścian, zdjęć na komodzie, starych książek na półkach. Każdy przedmiot miał swoją historię — historię mojej rodziny, mojego dzieciństwa.
Na werandzie spotkałam Krzyśka.
— Wyjeżdżasz? — zapytał cicho.
— Tak. Nie chcę już być ciężarem ani dla ciebie, ani dla siebie samej — odpowiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie długo bez słowa. W jego oczach zobaczyłam łzy.
— Przepraszam… — wyszeptał w końcu.
Uśmiechnęłam się smutno.
— Może kiedyś znów będziemy rodziną… Może ten dom jeszcze nas połączy — powiedziałam i odeszłam bez oglądania się za siebie.
Dziś siedzę w swoim małym mieszkaniu w Warszawie i często wracam myślami do tamtego domu. Czy można odzyskać dom, gdy straciło się w nim serce? Czy rodzina to tylko wspólna krew czy coś więcej? Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla pieniędzy… a ile dla siebie nawzajem?