„Dlaczego ona, a nie ja?”: Historia niesprawiedliwości w rodzinie Kowalskich
– Dlaczego ona, a nie ja? – pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie jak dzwon, kiedy patrzyłam na mamę siedzącą przy kuchennym stole. Jej dłonie nerwowo bawiły się obrączką, a wzrok uciekał gdzieś za okno, jakby szukała tam odpowiedzi, których nie chciała mi udzielić.
– Mamo, powiedz mi szczerze – zaczęłam drżącym głosem. – Czy ja naprawdę jestem dla ciebie mniej ważna niż Ania?
Mama westchnęła ciężko, jakby ten temat ważył tonę. – Nie mów tak, Marto. Kocham was obie…
– Ale jej dałaś pieniądze na mieszkanie! – przerwałam jej, czując jak łzy napływają mi do oczu. – A ja? Ja się nie liczę?
W tej chwili poczułam się jak dziecko, które ktoś zostawił na mrozie. Przecież zawsze byłam tą odpowiedzialną. To ja pomagałam mamie po śmierci taty, to ja rezygnowałam z wyjazdów na studia, żeby zostać w domu i opiekować się młodszą siostrą. Ania była tą wolną duszą – zawsze robiła, co chciała, wyjeżdżała na festiwale, zmieniała chłopaków jak rękawiczki. A teraz dostała od mamy wszystko.
– Ania jest młodsza, ma trudniej… – zaczęła mama.
– Ja też miałam trudno! – wykrzyknęłam. – Ale nikt mi nie pomagał! Sama musiałam sobie radzić!
W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie starego zegara i odgłos samochodów zza okna. Mama spuściła głowę.
– Nie rozumiesz…
– To mi wytłumacz! – poprosiłam błagalnie.
Mama milczała. Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało na kafelkach. Wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Co się stało, Martusiu? – zapytała z troską.
– Nic… – mruknęłam i pobiegłam dalej.
Szłam bez celu przez szare ulice mojego rodzinnego miasta – Radomia. Zimny wiatr smagał mi twarz, a łzy zamarzały na policzkach. Przypominały mi się wszystkie chwile, kiedy czułam się niewidzialna. Jak wtedy, gdy na urodziny dostałam książkę z dedykacją „Dla mojej dzielnej córki”, a Ania nowy telefon. Albo kiedy mama chwaliła się jej sukcesami w pracy przed rodziną, a o moich nawet nie wspomniała.
Zadzwonił telefon. To była Ania.
– Cześć, Martuś… Słyszałam, że byłaś u mamy…
– Tak – odpowiedziałam chłodno.
– Nie gniewaj się na nią… Ona po prostu chce dobrze…
– Łatwo ci mówić – przerwałam jej. – Ty zawsze wszystko dostajesz.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Myślisz, że mi jest łatwo? – odezwała się w końcu cicho. – Zawsze czułam, że muszę ci dorównać. Że jesteś tą idealną córką…
Zaskoczyło mnie to wyznanie. Nigdy nie patrzyłam na naszą relację z tej strony.
– Ale to ty dostałaś mieszkanie…
– Bo mama się boi, że sobie nie poradzę…
Usiadłam na ławce przy placu zabaw, gdzie kiedyś bawiłyśmy się razem jako dzieci. Pamiętam, jak Ania płakała po upadku z huśtawki, a ja ją pocieszałam. Zawsze byłam tą silniejszą.
Wieczorem wróciłam do mieszkania. Mój narzeczony Piotrek czekał na mnie z herbatą.
– Co się stało? Wyglądasz jakbyś widziała ducha.
Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał uważnie, nie przerywając.
– Może twoja mama naprawdę myśli, że Ania sobie nie poradzi bez jej pomocy? Może ciebie uważa za silniejszą?
Poczułam złość. Czy to znaczy, że silni ludzie nie zasługują na wsparcie?
Następnego dnia poszłam do pracy jak zwykle. W biurze wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Koleżanka z działu kadr, Kasia, zauważyła mój nastrój.
– Coś się stało?
– Rodzinne sprawy…
– U nas w domu zawsze brat był oczkiem w głowie mamy – powiedziała Kasia z goryczą. – Ja musiałam sama walczyć o swoje miejsce.
Poczułam ulgę, że nie jestem sama w tym uczuciu niesprawiedliwości.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Marto… możemy porozmawiać?
Zgodziłam się spotkać następnego dnia w naszej ulubionej kawiarni przy rynku.
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy stoliku pod oknem. Mama wyglądała na zmęczoną i starszą niż zwykle.
– Wiem, że cię skrzywdziłam – zaczęła cicho. – Ale bałam się o Anię. Ty zawsze dawałaś sobie radę…
– Ale ja też czasem potrzebuję wsparcia – powiedziałam łamiącym się głosem.
Mama wyciągnęła do mnie rękę.
– Przepraszam cię, Marto… Nie chciałam cię zranić.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam, że tej rany nie da się tak łatwo zagoić.
Kilka dni później Ania przyszła do mnie z ciastem drożdżowym.
– Pogódźmy się – powiedziała cicho. – Jesteśmy siostrami…
Przytuliłyśmy się obie ze łzami w oczach.
Ale w środku wciąż czułam żal i pytanie: czy kiedykolwiek będę dla mamy równie ważna jak Ania? Czy silni ludzie naprawdę muszą być zawsze samotni? Może czasem warto pokazać swoją słabość i poprosić o pomoc? Co wy o tym myślicie?