Czyje miejsce przy ołtarzu? Historia ojca, który musiał wybrać między dumą a miłością

— Tato, chciałabym, żeby do ołtarza poprowadził mnie Marek. — Te słowa mojej córki, Zuzanny, rozbrzmiewają mi w głowie do dziś. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ona patrzyła na mnie z nieśmiałym uśmiechem, jakby nie była pewna, czy dobrze robi. Moje serce zamarło. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu.

Marek — jej ojczym. Mężczyzna, którego moja była żona, Anna, poznała kilka lat po naszym rozwodzie. Nigdy nie miałem z nim większych problemów, ale zawsze czułem się jak ktoś obcy w ich nowej rodzinie. Zuzanna miała wtedy dwanaście lat. Pamiętam, jak płakała na naszym pierwszym spotkaniu po tym, jak Anna powiedziała jej o Marku. Obiecałem jej wtedy: „Zawsze będę twoim tatą. Nikt cię nie pokocha tak jak ja.”

A teraz siedziałem naprzeciwko dorosłej kobiety, która wybierała innego mężczyznę na miejsce, które — jak sądziłem — należało tylko do mnie.

— Rozumiem… — powiedziałem cicho, choć tak naprawdę niczego nie rozumiałem. — Dlaczego?

Zuzanna spuściła wzrok. — Marek był przy mnie przez te wszystkie lata. Pomagał mi z maturą, był na moich przedstawieniach w szkole… Ty… ty byłeś daleko.

Poczułem ukłucie w sercu. Pracowałem za granicą przez kilka lat po rozwodzie. Chciałem zapewnić jej lepsze życie, pieniądze na studia, na mieszkanie… Ale czy to wystarczyło? Czy to wszystko było warte tej chwili?

— Ale przecież zawsze dzwoniłem, wysyłałem ci pieniądze…

— Wiem, tato. I jestem ci za to wdzięczna. Ale… Marek był tu. Fizycznie. Kiedy miałam złamane serce po pierwszym chłopaku, to on mnie przytulił. Kiedy zachorowałam na grypę przed maturą, to on robił mi herbatę i siedział przy łóżku.

Nie mogłem powstrzymać łez. Czułem się zdradzony przez własne dziecko. Przez lata wyobrażałem sobie ten dzień: idę z nią pod rękę do ołtarza, patrzę jej w oczy i widzę dumę i miłość. Teraz ktoś inny miał zająć moje miejsce.

Wróciłem do domu i przez całą noc nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może to ja zawiodłem? Może powinienem był zostać w Polsce? Ale przecież robiłem to dla niej!”

Następnego dnia zadzwoniła Anna.

— Richard, słyszałam o waszej rozmowie. Proszę cię… nie rób z tego dramatu.

— Łatwo ci mówić — odpowiedziałem chłodno. — To nie ty tracisz córkę.

— Nikt jej nie traci! Zuzanna cię kocha. Ale musisz zaakceptować jej wybory.

Nie mogłem się z tym pogodzić. Przez kilka dni unikałem kontaktu z córką. W końcu napisała mi SMS-a: „Tato, wiem, że cię zraniłam. Ale proszę, bądź ze mną w tym dniu.”

Wtedy podjąłem decyzję — nie będę finansował ślubu. Skoro nie jestem wystarczająco ważny, by poprowadzić ją do ołtarza, nie będę też płacił za wesele.

Napisałem jej wiadomość: „Zuzanno, bardzo cię kocham, ale twoja decyzja bardzo mnie zraniła. Nie czuję się na siłach wspierać finansowo tego ślubu.”

Odpisała po kilku godzinach: „Rozumiem. Kocham cię mimo wszystko.”

Przez kolejne tygodnie rodzina podzieliła się na dwa obozy. Moja siostra twierdziła, że przesadzam i powinienem być ponad to. Mój brat mówił: „Masz rację! To twoje miejsce!”

W pracy byłem rozkojarzony. Koledzy zauważyli zmianę.

— Coś się stało? — zapytał mnie Paweł podczas przerwy na kawę.

Opowiedziałem mu całą historię.

— Wiesz… — powiedział po chwili milczenia — moja córka też kiedyś wybrała kogoś innego zamiast mnie. Ale potem zrozumiałem, że to nie chodzi o mnie. Chodzi o nią i jej szczęście.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Tymczasem Zuzanna przygotowywała ślub bez mojej pomocy finansowej. Widziałem zdjęcia sukni ślubnej na Facebooku, zdjęcia próbnych fryzur… Czułem się coraz bardziej wykluczony z jej życia.

Na tydzień przed ślubem zadzwoniła do mnie zapłakana.

— Tato… czy możesz po prostu być tam ze mną? Nie chcę tracić ciebie przez jedną decyzję.

Wtedy pękło we mnie coś twardego i zimnego. Zrozumiałem, że moja duma była ważniejsza niż jej szczęście.

Przyszedłem na ślub. Siedziałem w pierwszym rzędzie obok Anny i patrzyłem, jak Marek prowadzi moją córkę do ołtarza. Było mi ciężko, ale widziałem jej szczęście i łzy wzruszenia w oczach.

Po ceremonii podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.

— Dziękuję, tato. Za wszystko.

Nie odpowiedziałem od razu. Dopiero wieczorem, kiedy siedziałem sam na tarasie sali weselnej z kieliszkiem wina w ręku, pomyślałem: czy naprawdę bycie ojcem to tylko gesty i tradycje? Czy może chodzi o coś więcej — o obecność nawet wtedy, gdy boli?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy miałem prawo poczuć się zdradzony przez własne dziecko?