Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem? Historia matki, która zagubiła się w cieniu własnej rodziny

– Znowu nie ma cię na obiedzie, Aniu? – mój głos drżał, gdy po raz kolejny słyszałam w słuchawce wymówkę mojej córki. – Mamo, mam spotkanie w pracy, przecież wiesz… – odpowiedziała zniecierpliwiona. – A ty, Piotrze? – zwróciłam się do syna, który nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Nie jestem głodny – burknął i zniknął w swoim pokoju.

Siedziałam przy stole sama, patrząc na trzy talerze, które przygotowałam z nadzieją, że dzisiaj będzie inaczej. Że może tym razem usiądziemy razem, jak kiedyś, gdy dzieci były małe i śmiały się z moich opowieści o dzieciństwie na wsi. Ale teraz… Teraz nawet nie wiem, czy pamiętają smak mojej zupy ogórkowej.

Mam na imię Jadwiga. Przez 35 lat byłam matką i żoną. Odkładałam swoje marzenia na później, bo zawsze ktoś czegoś potrzebował: Ania nowych butów do szkoły, Piotr korepetycji z matematyki, mąż spokoju po pracy. Pracowałam w sklepie spożywczym, wracałam zmęczona, ale zawsze miałam siłę na kolację i rozmowę. Teraz dzieci są dorosłe, mąż odszedł do innej kobiety pięć lat temu. Zostałam sama w mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.

Ostatnio coraz częściej czuję się jak cień. Przechodzę przez mieszkanie i nikt mnie nie zauważa. Moje dzieci wpadają tylko po to, by coś zabrać lub zostawić pranie. Nie pytają, jak się czuję, nie zauważają łez w moich oczach. Pewnego wieczoru, kiedy Ania przyszła po dokumenty do samochodu i nawet nie zapytała, czy zjadłam kolację, coś we mnie pękło.

– Czy wy w ogóle mnie jeszcze widzicie? – zapytałam drżącym głosem.
Ania spojrzała na mnie zaskoczona. – Mamo, co ty mówisz?
– Może powinnam pójść do domu opieki. Tam przynajmniej ktoś by się mną zainteresował! – wykrzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zapadła cisza. Ania patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła obcą osobę. Piotr wyszedł z pokoju i rzucił tylko: – Przestań dramatyzować.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Dzieci zaczęły mnie unikać jeszcze bardziej. Ania dzwoni rzadziej, Piotr zamyka się w swoim świecie. Czasem mam wrażenie, że naprawdę stałam się dla nich ciężarem, którego chcieliby się pozbyć.

W nocy nie mogę spać. Leżę i myślę o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? A może powinnam była wcześniej postawić granice i zadbać o siebie?

Pamiętam dzień, kiedy Ania miała gorączkę i całą noc siedziałam przy jej łóżku. Albo kiedy Piotr wrócił ze szkoły zapłakany, bo ktoś go wyśmiał – wtedy piekłam jego ulubione ciasto drożdżowe i rozmawialiśmy do późna. Dla nich byłam zawsze. Teraz nie wiem, czy oni potrafiliby być dla mnie.

Kilka dni temu spotkałam sąsiadkę, panią Marię. Zapytała mnie: – Jadwigo, czemu taka smutna chodzisz?
Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową i powiedziała: – Dzieci teraz mają swoje życie. Ale to nie znaczy, że masz być sama.

Zaczęłam chodzić na spotkania Klubu Seniora na osiedlu. Poznałam tam ludzi takich jak ja – samotnych, czasem zagubionych, ale pełnych historii i ciepła. Zaczęłam znów śmiać się z żartów pana Stefana i piec ciasta na wspólne spotkania.

Ale w domu nadal czułam pustkę. Kiedyś próbowałam zadzwonić do Ani:
– Cześć kochanie, może wpadniesz na herbatę?
– Mamo, mam dużo pracy… Oddzwonię później.
Nie oddzwoniła.

Piotr przyszedł po swoje rzeczy:
– Piotrze… Może obejrzymy razem film?
– Nie mam czasu.

Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Zaczęłam naprawdę rozważać dom opieki. Może tam ktoś by mnie wysłuchał? Może tam nie byłabym tylko tłem dla cudzych spraw?

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i napisałam list do dzieci:
„Kochani,
Nie wiem już, jak do was dotrzeć. Czuję się samotna i niepotrzebna. Zawsze byłam dla was, ale teraz potrzebuję waszego wsparcia. Nie chcę być ciężarem ani powodem waszych wyrzutów sumienia. Chciałabym jeszcze raz poczuć się częścią rodziny.
Mama”

Nie miałam odwagi dać im tego listu.

Minęły tygodnie. Dzieci coraz rzadziej pojawiały się w domu. W końcu podjęłam decyzję – poszłam do domu opieki na dzień otwarty. Rozmawiałam z pensjonariuszami i personelem. Byli mili, ale czułam chłód tych ścian.

Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko.

Następnego dnia Ania przyszła bez zapowiedzi.
– Mamo… Przepraszam. Ostatnio dużo myślałam o tym, co powiedziałaś…
Usiadłyśmy razem przy stole po raz pierwszy od miesięcy.
– Boję się zostać sama – wyszeptałam.
Ania ujęła moją dłoń.
– Ja też się boję… Że cię stracę.

Piotr zadzwonił tego samego wieczoru:
– Mamo… Może pójdziemy razem na spacer?

Czy to początek nowego rozdziału? Czy można odbudować coś, co tak długo było zaniedbywane? Czasem myślę: czy naprawdę jestem już tylko ciężarem? A może jeszcze mogę być dla nich kimś ważnym?

Czy inni rodzice też czują się czasem tak niewidzialni? Jak długo można czekać na to jedno słowo: „potrzebujemy cię”?