Czy naprawdę imię mojego syna jest problemem?
— Mamo, a dlaczego pani mówi do mnie Jaś 2? — zapytał mnie mój pięcioletni synek, patrząc na mnie wielkimi, brązowymi oczami, w których odbijał się cień niezrozumienia i smutku. Stałam wtedy w szatni przedszkola, próbując zawiązać mu szalik, a w głowie miałam mętlik. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy słyszałam, jak wychowawczyni woła: „Jaś 1, Jaś 2, Jaś 3 — zbieramy się na spacer!”
Kiedy pięć lat temu trzymałam go pierwszy raz na rękach, wiedziałam, że chcę dać mu imię, które będzie niosło ze sobą ciepło i prostotę. Jan — po moim dziadku, człowieku dobrym i szanowanym. Nie myślałam wtedy o modach czy rankingach popularności. Dla mnie to było oczywiste: Janek. Mój Janek.
Ale życie bywa przewrotne. W naszym przedszkolu jest aż trzech Janków w jednej grupie. Każdy z nich to inny chłopiec, ale dla pań są po prostu numerami. Jaś 1 — ten wysoki, Jaś 2 — mój synek, Jaś 3 — ten z piegami. Słysząc to codziennie, zaczęłam się zastanawiać: czy nie popełniłam błędu? Czy przez mój wybór nie odbieram mu wyjątkowości?
W domu temat imienia wracał jak bumerang. Mój mąż, Michał, był stanowczo przeciwny jakimkolwiek zmianom.
— Daj spokój, Anka! Przecież Jan to piękne imię. Co z tego, że popularne? — mówił z irytacją, kiedy po raz kolejny zaczynałam rozmowę o zmianie imienia.
— Ale on sam pyta, dlaczego jest drugi! — odpowiadałam z żalem. — Widziałeś jego minę? On czuje się gorszy!
— To tylko dziecięce sprawy. Za rok pójdzie do szkoły i wszystko się zmieni.
Ale ja nie mogłam spać spokojnie. Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Napisałam na jednym z forów dla mam: „Czy któraś z was zmieniała dziecku imię po kilku latach? Czy to w ogóle możliwe?”
Nie spodziewałam się takiej burzy. Jedni pisali: „Nie rób tego dziecku! To jego tożsamość!” Inni: „Zmień, póki czas! Dziecko nie powinno być jednym z wielu.” Były też głosy pełne złośliwości: „Może od razu zmień mu nazwisko?”
Czułam się coraz bardziej zagubiona. Z jednej strony chciałam chronić syna przed poczuciem bycia jednym z tłumu, z drugiej bałam się, że zmiana imienia to zbyt drastyczny krok. Przecież Janek już zna swoje imię, podpisuje tak rysunki, mówi o sobie „Jaś”.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama.
— Aniu, co ty wyprawiasz? Słyszałam od cioci Basi, że chcesz zmienić Jankowi imię! — jej głos był pełen oburzenia.
— Mamo, on cierpi przez to…
— Przestań wymyślać! Twój dziadek byłby dumny z takiego wnuka. Imię to nie wszystko!
Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności. Nikt mnie nie rozumiał. Nawet przyjaciółka, Kasia, która zawsze była po mojej stronie, tym razem stwierdziła:
— Anka, może przesadzasz? Każde dziecko chce być wyjątkowe, ale przecież nie chodzi tylko o imię.
A jednak nie mogłam przestać myśleć o tej scenie w szatni. O tym pytaniu: „Dlaczego jestem drugi?”
W końcu postanowiłam porozmawiać z samym Jankiem.
— Synku, czy chciałbyś mieć inne imię?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— A jakie?
— No… może Staś? Albo Franek?
Pokręcił głową.
— Nie chcę być Staś. Ja jestem Jaś.
Przytulił się do mnie mocno i poczułam łzy napływające do oczu. Może to ja mam problem? Może to ja za bardzo przejmuję się opinią innych?
Następnego dnia poszliśmy razem do przedszkola. Kiedy wychowawczyni znów zaczęła wywoływać Janków po numerach, podeszłam do niej i powiedziałam spokojnie:
— Przepraszam, ale czy mogłaby pani mówić do mojego syna po nazwisku? Albo wymyślić jakiś przydomek?
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale skinęła głową.
Od tego dnia mój Jaś stał się „Jaś Kowalski”. I wiecie co? On był z tego dumny. Zaczął podpisywać rysunki pełnym imieniem i nazwiskiem. A ja zrozumiałam coś ważnego: wyjątkowość mojego dziecka nie zależy od tego, jak je nazwałam. To on sam ją tworzy każdego dnia.
Czasem jednak wracam myślami do tej szatni i pytam siebie: czy naprawdę tak łatwo dajemy się zwieść presji otoczenia? Czy bycie jednym z wielu naprawdę odbiera nam prawo do bycia kimś wyjątkowym?