„Czy matka ma prawo być szczęśliwa?” – Historia Marii, która odważyła się żyć dla siebie

– Mamo, jak możesz być taka samolubna?! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Stałam przy oknie, patrząc na szare, kwietniowe niebo nad blokowiskiem na warszawskim Ursynowie. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę jestem samolubna?

Jeszcze kilka tygodni temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Byłam tą „dobrą matką”, która zawsze gotuje rosół w niedzielę, prasuje koszule i czeka z kolacją, aż wszyscy wrócą do domu. Moje córki – Ania i Kasia – dorosły, wyprowadziły się, ale wciąż oczekiwały, że będę na każde ich skinienie. Zawsze byłam dostępna: na telefon, na kawę, na opiekę nad wnukiem. Nawet kiedy byłam zmęczona po pracy w bibliotece, nie potrafiłam odmówić.

Wszystko zmieniło się po śmierci mojej siostry, Ewy. Zostawiła mi w spadku niewielkie mieszkanie w Sopocie i trochę oszczędności. Pamiętam, jak siedziałam wtedy z notariuszem, a łzy ciekły mi po policzkach – nie tylko ze smutku, ale i z poczucia winy. Przecież Ewa zawsze była tą odważniejszą z nas. To ona wyjechała do Gdańska, to ona żyła po swojemu. Ja zostałam w Warszawie, wyszłam za mąż za Andrzeja – człowieka, który z czasem zamienił się w cień samego siebie.

– Maria, ty nigdy nie myślisz o sobie – powiedziała mi kiedyś Ewa podczas jednej z naszych rzadkich rozmów przez telefon. – Zasługujesz na coś więcej niż tylko bycie czyjąś żoną i matką.

Wtedy nie rozumiałam jej słów. Teraz wracały do mnie jak echo.

Kiedy powiedziałam córkom o spadku i o tym, że chciałabym zamieszkać w Sopocie choćby na kilka miesięcy, zobaczyłam w ich oczach niedowierzanie.

– Ale jak to? – zapytała Kasia. – Przecież masz tu dom! Wnuka! Mnie!

– Kasiu, ja już całe życie byłam dla was. Chcę spróbować czegoś nowego…

– To egoistyczne! – przerwała mi Ania. – Myślałam, że rodzina jest najważniejsza!

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Andrzej milczał, jak zwykle. Od lat byliśmy już tylko współlokatorami. Nasze rozmowy ograniczały się do „co na obiad?” i „czy kupić mleko?”.

Pewnego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat: młodą dziewczynę z marzeniami o podróżach i pisaniu książek. Gdzie ona się podziała?

– Maria… – odezwał się Andrzej cicho. – Jeśli chcesz jechać do Sopotu, jedź. Ja sobie poradzę.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Naprawdę tak myślisz?

Wzruszył ramionami.

– I tak już od dawna żyjemy obok siebie. Może to dobrze ci zrobi.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej – potworne wyrzuty sumienia. Czy matka ma prawo zostawić wszystko i pojechać szukać własnego szczęścia?

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Sopotu. Mieszkanie Ewy było pełne jej rzeczy: książek, obrazów, zapisków na marginesach gazet. Przez pierwsze dni płakałam codziennie. Potem zaczęłam wychodzić na spacery po plaży. Poznałam sąsiadkę, panią Halinę, która zaprosiła mnie na herbatę i opowiedziała o swoim życiu – też była wdową, też miała dzieci w Warszawie.

– Wie pani co? – powiedziała pewnego dnia Halina. – My kobiety zawsze wszystko oddajemy innym. A potem zostajemy same i nikt nie pyta, czego my chcemy.

Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli i uczucia. Po raz pierwszy od lat czułam się wolna.

Tymczasem córki dzwoniły coraz rzadziej. Kasia przysłała mi SMS-a: „Nie rozumiem cię już”. Ania napisała tylko: „Daj znać, jak wrócisz”.

Pewnego dnia zadzwonił Andrzej.

– Maria… chyba musimy porozmawiać.

Wróciłam do Warszawy na kilka dni. Spotkaliśmy się w naszej kuchni.

– Wiesz… – zaczął niepewnie Andrzej – ja też chciałbym coś zmienić w swoim życiu. Może powinniśmy się rozstać?

Nie płakałam. Poczułam ulgę.

– Może masz rację – odpowiedziałam spokojnie.

Córki były wściekłe.

– Rozwodzicie się?! Po tylu latach?! – krzyczała Kasia.

– To przez ciebie! – dodała Ania. – Zawsze byłaś taka słaba!

Wtedy po raz pierwszy od lat podniosłam głos:

– Nie jestem słaba! Całe życie byłam silna dla was! Teraz chcę być silna dla siebie!

Po powrocie do Sopotu zaczęłam nowe życie. Zapisałam się na warsztaty pisarskie, poznałam ludzi z pasją. Czasem tęskniłam za córkami i wnukiem, ale wiedziałam, że muszę dać im czas.

Po kilku miesiącach Kasia przyjechała do mnie nad morze.

– Mamo… przepraszam – powiedziała cicho przy kawie na Monciaku. – Chyba nigdy nie rozumiałam, jak bardzo byłaś samotna.

Przytuliłyśmy się długo.

Ania potrzebowała więcej czasu. Ale wiem, że kiedyś zrozumie.

Czasem patrzę na morze i pytam siebie: czy naprawdę matka nie ma prawa być szczęśliwa? Czy nasze dzieci kiedykolwiek zaakceptują to, że jesteśmy kimś więcej niż tylko rodzicami? Co wy o tym sądzicie?