Czy jeszcze ją znam? Historia matki, która traci córkę na oczach całej rodziny
– Mamo, nie przesadzaj. To już nie twoja sprawa – usłyszałam od Kasi, mojej córki, głos chłodny jak lód. Stała w progu kuchni, ramiona skrzyżowane na piersi, wzrok wbity w podłogę. Jeszcze dwa lata temu tuliła się do mnie, opowiadała o wszystkim. Teraz patrzyła na mnie jak na obcą.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy poznała Pawła na studiach w Warszawie? Wtedy była jeszcze naszą Kasią – uśmiechniętą, trochę roztrzepaną dziewczyną z marzeniami o podróżach i własnej kawiarni. Paweł pojawił się nagle. Przystojny, elokwentny, z rodziny lekarzy. Z początku cieszyliśmy się z mężem, że Kasia znalazła kogoś, kto ją wspiera. Ale szybko zauważyłam, że coś jest nie tak.
– Kasia, nie przesadzam. Martwię się o ciebie – próbowałam jeszcze raz. – Nie odbierasz telefonów, nie przyjeżdżasz do domu. Ostatnio nawet twoja siostra mówiła, że nie odpisujesz jej na wiadomości.
Westchnęła ciężko.
– Mamo, mam swoje życie. Paweł i ja mamy swoje sprawy. Nie rozumiesz tego?
Poczułam ukłucie w sercu. Zawsze byłyśmy blisko. Nawet kiedy wyjechała na studia, dzwoniła codziennie. Teraz widywałyśmy się raz na kilka miesięcy – i to tylko wtedy, gdy Paweł był zajęty pracą.
Zaczęło się od drobiazgów. Kasia przestała nosić swoje ulubione kolorowe sukienki – teraz ubierała się tylko w szarości i granaty. Przestała malować się tak, jak lubiła. Zrezygnowała z kawiarni, którą planowała otworzyć z przyjaciółką – „Paweł uważa, że to niepewny biznes”, tłumaczyła.
Mój mąż, Andrzej, próbował mnie uspokajać:
– Daj jej spokój, Dorota. Może po prostu dorosła? Każdy się zmienia.
Ale ja czułam, że to coś więcej niż dorastanie. Kasia była cicha, spięta. Kiedy Paweł był w pobliżu, patrzyła na niego z niepokojem, jakby czekała na jego reakcję na każde swoje słowo.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jej przyjaciółka, Magda:
– Pani Doroto… Kasia zerwała ze mną kontakt. Nie wiem dlaczego. Odkąd jest z Pawłem, nikogo do siebie nie dopuszcza.
Zadrżałam. To już nie była tylko moja wyobraźnia.
Postanowiłam pojechać do Warszawy bez zapowiedzi. Stałam pod ich blokiem z bukietem tulipanów – wiedziałam, że je lubiła. Zadzwoniłam domofonem.
– Kto tam? – usłyszałam głos Pawła.
– To ja… Dorota, mama Kasi.
Chwila ciszy.
– Kasia jest zajęta. Może innym razem.
Zacisnęłam pięści.
– Chciałabym ją zobaczyć choć przez chwilę.
Drzwi otworzyły się powoli. Kasia stała za Pawłem, blada i zmęczona.
– Mamo… naprawdę nie mogę teraz rozmawiać.
Paweł patrzył na mnie chłodno.
– Proszę nie nachodzić nas bez zapowiedzi. Kasia ma dużo obowiązków.
Czułam się jak intruz w życiu własnego dziecka.
Wróciłam do domu i przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy to ja zrobiłam coś źle? Czy powinnam była bardziej ją wspierać? A może to Paweł ją odciął od wszystkich?
Zaczęły się rodzinne kłótnie. Andrzej miał dość moich podejrzeń:
– Przestań szukać winnych! Może po prostu Kasia chce być niezależna!
Ale ja widziałam więcej. W święta Bożego Narodzenia Kasia przyjechała sama – Paweł miał „ważne spotkanie”. Była cicha, prawie nie jadła. Kiedy zapytałam ją o zdrowie, spuściła wzrok.
– Wszystko dobrze – powiedziała cicho.
Po kolacji poszłyśmy razem do kuchni.
– Kasiu… jeśli coś jest nie tak… możesz mi powiedzieć wszystko – szepnęłam.
Spojrzała na mnie z bólem w oczach.
– Mamo… ja już nie wiem, kim jestem.
Objęłam ją mocno. Poczułam jej drżenie.
– Paweł mówi mi, co mam robić… co mam myśleć… nawet jak mam się ubierać…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Dlaczego mu na to pozwalasz?
Wzruszyła ramionami.
– Boję się go stracić… boję się być sama…
Przez chwilę stałyśmy tak w milczeniu. Potem usłyszałyśmy dźwięk telefonu – Paweł dzwonił co godzinę.
Po świętach Kasia wróciła do Warszawy i znów zamilkła. Próbowałam dzwonić – bez skutku. Pisałam wiadomości – bez odpowiedzi.
W końcu zadzwoniła jej siostra Ola:
– Mamo… Kasia mnie zablokowała na Messengerze…
Czułam narastającą bezsilność i gniew. Zaczęłam szukać pomocy – rozmawiałam z psychologiem rodzinnym:
– To klasyczny przykład izolacji emocjonalnej – usłyszałam. – Jeśli chce pani pomóc córce, musi pani być cierpliwa i dać jej poczucie bezpieczeństwa.
Ale jak być cierpliwą, kiedy własne dziecko znika na twoich oczach?
Któregoś dnia dostałam od Kasi krótką wiadomość: „Mamo, proszę nie martw się o mnie. Muszę sobie wszystko poukładać.”
Nie spałam całą noc. W głowie słyszałam jej głos sprzed lat: „Mamo, nigdy cię nie zostawię”.
Andrzej coraz bardziej zamykał się w sobie. Ola płakała po nocach. Nasza rodzina rozpadała się przez kogoś z zewnątrz – a może przez nasze własne błędy?
Minął rok. Kasia pojawiła się nagle w drzwiach naszego domu – wychudzona, z podkrążonymi oczami.
– Mamo… mogę zostać u was kilka dni?
Objęłam ją bez słowa. Wiedziałam już wszystko bez słów.
Wieczorem siedziałyśmy razem przy herbacie.
– Mamo… Paweł mnie zostawił. Powiedział, że jestem nikim bez niego…
Patrzyłam na nią i widziałam dziewczynkę sprzed lat – zagubioną i przestraszoną.
– Jesteś kimś dla nas wszystkich – powiedziałam cicho.
Kasia płakała długo tej nocy. Ola tuliła ją mocno. Andrzej milczał, ale widziałam łzy w jego oczach.
Dziś Kasia powoli wraca do siebie. Chodzi na terapię, odbudowuje relacje z rodziną i przyjaciółmi. Ale blizny zostały – w niej i w nas wszystkich.
Czasem patrzę na nią i pytam siebie: czy jeszcze ją znam? Czy można odzyskać kogoś tak bardzo złamanego przez drugiego człowieka? A może najważniejsze to po prostu być obok i kochać bezwarunkowo?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że tracicie kogoś bliskiego przez wpływ innej osoby? Jak sobie z tym poradziliście?