Czy dorosłe dzieci powinny mieszkać blisko rodziców? Historia Marty z Poznania
– Marta, ile jeszcze zamierzasz tu siedzieć? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na szare podwórko, które znałam od dziecka. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i czegoś jeszcze – może żalu, może rozczarowania.
– Mamo, przecież dopiero co wróciłam z pracy – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. Wiedziałam, że zaraz zacznie się rozmowa, której tak bardzo chciałam uniknąć.
– Praca, praca… A kiedy pomyślisz o rodzinie? O nas? – Tata wszedł do kuchni, opierając się ciężko o framugę. Zawsze miał ten sam ton, kiedy chciał mnie przekonać do powrotu do domu.
Miałam dwadzieścia siedem lat i od pięciu mieszkałam w Poznaniu. Skończyłam tu studia, znalazłam pracę w agencji reklamowej i wynajęłam kawalerkę na Jeżycach. Rodzice zostali w małym miasteczku pod Lesznem. Każdy weekend był dla mnie walką – jechać do nich czy zostać w mieście i odpocząć? Za każdym razem czułam się winna.
– Marta, my się starzejemy – mama nie dawała za wygraną. – A ty ciągle tam… Jakbyśmy byli dla ciebie nikim.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Chciałam krzyknąć: „A co z moim życiem?!” Ale milczałam. W głowie miałam chaos. Czy naprawdę jestem egoistką?
Pamiętam, jak wyjeżdżałam na studia. Mama płakała na dworcu, tata udawał twardego, ale widziałam łzy w jego oczach. „Wracaj do nas jak najczęściej” – powtarzała mama przez telefon. Przez pierwsze lata wracałam co tydzień. Potem coraz rzadziej.
W Poznaniu czułam się wolna. Miałam swoje życie, znajomych, nawet kota – Borysa. Ale z każdym telefonem od rodziców czułam coraz większy ciężar na sercu.
Pewnego dnia zadzwoniła siostra:
– Marta, mama jest w szpitalu. Miała atak serca.
Świat mi się zawalił. Wsiadłam w pierwszy pociąg do domu. W szpitalu zobaczyłam mamę bladą, podłączoną do kroplówki. Tata siedział przy niej i patrzył na mnie z wyrzutem.
– Gdybyś była bliżej…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni nie opuszczałam mamy ani na chwilę. Pomagałam jej dojść do siebie, gotowałam obiady, sprzątałam dom. Czułam się potrzebna jak nigdy wcześniej.
Ale gdy mama wróciła do zdrowia, zaczęły się rozmowy:
– Może byś została na stałe? Przecież tu też są agencje reklamowe…
– Mamo, moje życie jest w Poznaniu.
– A rodzina? My?
Czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony rodzice – ich starość, samotność, choroby. Z drugiej – moje życie, praca, marzenia. Każda decyzja wydawała się zła.
Wróciłam do Poznania z poczuciem winy. W pracy nie mogłam się skupić. Znajomi pytali:
– Co się dzieje?
– Rodzice chcą, żebym wróciła do domu – odpowiadałam wymijająco.
– A ty czego chcesz?
Nie wiedziałam.
Zaczęły się codzienne telefony od mamy:
– Dziecko, tak tu pusto bez ciebie…
Tata pisał krótkie SMS-y: „Pamiętaj o nas.”
Czułam się jak między młotem a kowadłem. Z jednej strony chciałam być dobrą córką, z drugiej – nie chciałam rezygnować z siebie.
Pewnego wieczoru poszłam na spacer po Cytadeli. Siedziałam na ławce i płakałam. Obok usiadła starsza kobieta.
– Coś cię trapi? – zapytała łagodnie.
– Nie wiem, co robić… Rodzice chcą, żebym wróciła do domu, a ja nie chcę zostawiać swojego życia tutaj.
– Dziecko… Ja całe życie poświęciłam rodzinie. Teraz jestem sama i żałuję tylko jednego – że nigdy nie pomyślałam o sobie.
Te słowa zapadły mi w pamięć na długo.
Wkrótce potem tata zadzwonił:
– Marta, sprzedajemy dom i przeprowadzamy się do Leszna. Będziemy bliżej lekarzy.
To była ich decyzja – pierwszy raz od lat nie pytali mnie o zdanie. Poczułam ulgę… i smutek jednocześnie.
Przyjechałam pomóc im w przeprowadzce. Widziałam ich zmęczenie, strach przed nowym miejscem. Mama płakała nad starymi zdjęciami:
– Wszystko się kończy…
Usiadłyśmy razem na podłodze w pustym salonie.
– Mamo… Ja was kocham. Ale muszę żyć swoim życiem.
– Wiem, córeczko… Tylko czasem tak bardzo tęsknię za tobą.
Objęłyśmy się mocno. Po raz pierwszy poczułam, że mogę być sobą – i córką, i kobietą z własnymi marzeniami.
Dziś odwiedzam rodziców raz w miesiącu. Czasem dzwonię codziennie, czasem milczę przez tydzień. Wciąż mam wyrzuty sumienia, ale wiem już jedno: nie da się żyć cudzym życiem.
Czy dorosłe dzieci powinny mieszkać blisko rodziców? Nie wiem. Każda rodzina jest inna. Ale czy można być szczęśliwym, jeśli ciągle rezygnujemy z siebie?
A wy? Jak radzicie sobie z wyborem między własnym życiem a oczekiwaniami rodziny?