Cudowne życie, które boli – opowieść Katarzyny

— Spodoba ci się, mamo. Ona jest po prostu cudowna! — głos Krzysztofa rozbrzmiewał w kuchni, jakby przyniósł ze sobą promień słońca. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, która już dawno przestała być moją pasją, a stała się tylko codziennym obowiązkiem. Od śmierci mojego męża osiem lat temu wszystko straciło smak, nawet jedzenie.

— A nie znudzi ci się życie z cudem? — rzuciłam ironicznie, nie odwracając się do syna. Słyszałam, jak przewraca oczami. Zawsze był niecierpliwy wobec moich uwag, zwłaszcza odkąd dorósł i zaczął mieć własne zdanie.

— Mamo, naprawdę… — westchnął. — Chciałbym, żebyś ją poznała. To dla mnie ważne.

Zamilkłam na chwilę. W głowie miałam obraz mojego męża, który zawsze wracał do domu punktualnie o osiemnastej. Zawsze przygotowywałam kolację tak, by wszystko było gotowe na jego powrót. Teraz gotowałam tylko dla siebie i Krzysztofa, choć on coraz częściej jadał poza domem.

— Dobrze — powiedziałam w końcu. — Przyprowadź ją jutro na obiad.

Krzysztof uśmiechnął się szeroko i wybiegł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi myślami. Przez resztę wieczoru nie mogłam się skupić na niczym innym. Kim jest ta dziewczyna? Czy rzeczywiście jest taka cudowna? A może to tylko młodzieńcze zauroczenie?

Następnego dnia od rana czułam napięcie. Sprzątałam mieszkanie z przesadną dokładnością, jakby od tego zależało pierwsze wrażenie. Wycierałam kurz z półek, na których stały zdjęcia mojego męża i małego Krzysia. Zatrzymałam się przy jednym z nich – Krzysztof miał wtedy pięć lat i szeroki uśmiech na twarzy. Jak bardzo się zmienił…

O czternastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Krzysztofa oraz młodą kobietę o jasnych włosach i ciepłym spojrzeniu. Miała na imię Marta.

— Dzień dobry, pani Katarzyno — powiedziała z lekkim ukłonem.

— Dzień dobry — odpowiedziałam chłodno, choć starałam się być uprzejma.

Obiad przebiegał w napiętej atmosferze. Krzysztof opowiadał o pracy, Marta o swoich studiach psychologicznych. Była elokwentna, uśmiechnięta, pełna życia. Widziałam, jak mój syn patrzy na nią z zachwytem, jakby była najpiękniejszym obrazem świata.

— Mamo, Marta dostała stypendium na uniwersytecie! — pochwalił się Krzysztof.

— Gratuluję — powiedziałam, próbując ukryć zazdrość i smutek. Ja nigdy nie miałam takich możliwości. Moje życie toczyło się między domem a pracą w sklepie spożywczym.

Po obiedzie Marta pomogła mi sprzątać naczynia.

— Pani Katarzyno, wiem, że to dla pani trudne… — zaczęła nieśmiało.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

— Co masz na myśli?

— Straciła pani męża… Krzysztof mi opowiadał. Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo go kocha i zależy mu na pani szczęściu.

Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy niej, ale jej słowa trafiły prosto w moje serce.

— Dziękuję — wyszeptałam.

Wieczorem Krzysztof przyszedł do mojego pokoju.

— Mamo… — usiadł obok mnie na łóżku. — Wiem, że trudno ci zaakceptować zmiany. Ale ja chcę być szczęśliwy. Chcę mieć rodzinę.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Był już dorosły, a ja wciąż widziałam w nim małego chłopca, którego trzeba chronić przed światem.

— Boję się — przyznałam cicho. — Boję się zostać sama.

Krzysztof objął mnie ramieniem.

— Nigdy nie będziesz sama, mamo. Ale musisz pozwolić mi żyć własnym życiem.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie od śmierci męża. Jak bardzo trzymałam się przeszłości, nie pozwalając sobie na nowe początki. Czy naprawdę jestem gotowa puścić syna wolno? Czy potrafię zaakceptować jego szczęście, nawet jeśli oznacza to moją samotność?

Przez kolejne tygodnie Marta coraz częściej bywała w naszym domu. Z czasem zaczęłam ją lubić – była ciepła, troskliwa i naprawdę kochała Krzysztofa. Jednak za każdym razem, gdy widziałam ich razem, czułam ukłucie zazdrości i żalu. Próbowałam znaleźć sobie nowe zajęcia – zapisałam się na kurs malarstwa w domu kultury, zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy na kawie po godzinach.

Pewnego dnia Krzysztof oznajmił mi, że zamierza się wyprowadzić do Marty.

— To już postanowione? — spytałam drżącym głosem.

— Tak, mamo. Chcemy spróbować żyć razem.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli: co będę robić sama w tym dużym mieszkaniu? Czy poradzę sobie bez codziennych rozmów z synem?

— Rozumiem — powiedziałam w końcu. — Jesteś dorosły. Musisz iść własną drogą.

Krzysztof przytulił mnie mocno.

— Kocham cię, mamo.

Po jego wyprowadzce przez kilka dni czułam pustkę nie do opisania. Chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Każdy kąt przypominał mi o dawnych czasach – o śmiechu mojego męża, o dzieciństwie Krzysia, o wspólnych świętach i codziennych drobiazgach.

Z czasem jednak zaczęłam dostrzegać drobne radości: poranne promienie słońca wpadające przez okno kuchni, zapach świeżo parzonej kawy, ciszę wieczoru przerywaną tylko tykaniem zegara. Zaczęłam malować obrazy – najpierw nieporadne pejzaże, potem coraz odważniejsze portrety ludzi spotkanych w parku czy sklepie.

Czasem odwiedza mnie Krzysztof z Martą. Widzę ich szczęście i czuję dumę – choć wciąż boli mnie samotność, wiem, że zrobiłam coś dobrego: pozwoliłam synowi dorosnąć i znaleźć własną drogę.

Czy można pogodzić się z utratą bliskich i nauczyć się żyć na nowo? Czy cudze szczęście może uleczyć nasze własne rany? Może właśnie w tym tkwi sens życia – by pozwolić innym odejść i samemu odnaleźć siebie.