Cisza po drugiej stronie – historia matki, która czeka
– Nie szukaj mnie. Muszę żyć po swojemu.
Te słowa czytałam już setki razy. Czasem w środku nocy, kiedy budzi mnie cisza w mieszkaniu, czasem rano, zanim jeszcze zaparzę kawę. Zawsze mam nadzieję, że może dziś coś się zmieni, że Klaudia napisze choćby jedno słowo więcej. Ale od roku – nic. Tylko ta jedna wiadomość, która pali mnie jak żar.
Codziennie sprawdzam telefon. To już rytuał – najpierw powiadomienia, potem skrzynka odbiorcza, na końcu lista połączeń. Pustka. Czasem łapię się na tym, że zaczynam coś do niej pisać: „Klaudia, tęsknię…”, „Klaudia, proszę, odezwij się…”, ale zanim skończę, kasuję wszystko. Bo jeśli naprawdę nie chce, żebym się z nią kontaktowała… to co mam zrobić?
Klaudia była moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam ją sama, bo jej ojciec odszedł, kiedy miała cztery lata. Pamiętam tamten dzień – stałam w kuchni, a on pakował walizkę. Klaudia siedziała na podłodze i układała puzzle. Nie płakałam wtedy. Nie mogłam. Musiałam być silna dla niej.
– Mamo, a tata wróci? – zapytała wieczorem.
– Może kiedyś – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że nie wróci.
Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie. Pracowałam w szkole jako polonistka, a popołudniami pomagałam Klaudii w lekcjach. Była bystra, ciekawa świata, czasem uparta do bólu. Zawsze powtarzałam: „Klaudia, możesz być kim chcesz”.
Ale chyba nie przewidziałam, że kiedyś wybierze życie bez matki.
Wszystko zaczęło się psuć w liceum. Klaudia zaczęła się buntować – wracała późno do domu, przestała mówić mi o swoich sprawach. Pewnego dnia znalazłam w jej pokoju paczkę papierosów.
– Klaudia! Co to ma znaczyć?
– Mamo, to tylko papierosy! Przestań się czepiać!
Nie chciałam być jak moja matka – surowa i zimna. Ale bałam się o nią. Może za bardzo? Może za często pytałam: „Gdzie byłaś?”, „Z kim się spotykasz?”, „Czy wszystko w porządku?”.
Pamiętam naszą największą kłótnię. Było zimno, śnieg padał za oknem.
– Klaudia, nie podoba mi się ten chłopak! On cię wykorzystuje!
– Mamo, przestań! To moje życie!
– Ale ja chcę dla ciebie dobrze!
– A ja chcę mieć spokój! – krzyknęła i trzasnęła drzwiami.
Po tej kłótni przez tydzień prawie się do mnie nie odzywała. Potem przyszły matury, stresy, wybór studiów. Klaudia wybrała psychologię w Warszawie. Byłam dumna – choć bałam się o nią jeszcze bardziej.
Pierwszy rok studiów był trudny dla nas obu. Dzwoniła rzadko, przyjeżdżała jeszcze rzadziej. Kiedy pytałam, czy wszystko u niej w porządku, odpowiadała krótko:
– Tak, mamo.
A potem coraz częściej słyszałam w jej głosie zniecierpliwienie.
– Mamo, nie musisz do mnie dzwonić codziennie.
– Po prostu się martwię.
– Jestem dorosła!
Wtedy jeszcze wierzyłam, że to minie. Że każda córka musi się trochę oddalić od matki, żeby potem wrócić.
Ale potem przyszła pandemia. Klaudia zamknęła się w swoim świecie – online’y, praca zdalna, nowi znajomi. Przestała odbierać telefony. Pisała krótkie wiadomości: „Jestem zajęta”, „Nie mogę teraz rozmawiać”.
Aż w końcu ta jedna wiadomość: „Nie szukaj mnie. Muszę żyć po swojemu”.
Początkowo myślałam, że to żart albo chwilowa złość. Próbowałam dzwonić – bez skutku. Pisałam maile – bez odpowiedzi. Pytałam jej przyjaciółkę Zosię:
– Zosia, czy Klaudia jest cała i zdrowa?
– Tak, pani Aniu… ale ona naprawdę chce być sama.
Zosia patrzyła na mnie ze współczuciem. Widziałam w jej oczach litość i coś jeszcze – może złość na Klaudię? Może żal do mnie?
Przez pierwsze miesiące chodziłam jak cień po mieszkaniu. Przestałam gotować obiady dla dwóch osób. Przestałam kupować jej ulubione jogurty malinowe. Nawet kotka Lusia wydawała się smutniejsza.
Czasem spotykałam sąsiadkę panią Halinę na klatce schodowej:
– Co u córki? – pytała z troską.
– Dobrze… – kłamałam przez zaciśnięte zęby.
Bo jak powiedzieć komuś prawdę? Że własne dziecko nie chce mieć ze mną kontaktu?
Próbowałam zająć myśli – zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim, zapisałam się na jogę dla seniorów (choć mam dopiero 52 lata). Ale wszędzie widziałam matki z córkami: śmiejące się razem na ławce, robiące sobie selfie przy fontannie.
Czasem śni mi się Klaudia jako mała dziewczynka – biegnie do mnie z rozłożonymi ramionami:
– Mamusiu!
Budzę się wtedy z mokrą poduszką.
Najgorsze są święta. W zeszłym roku pierwszy raz spędziłam Wigilię sama. Ustawiłam dwa talerze – dla siebie i dla niej – choć wiedziałam, że nie przyjdzie. Zadzwonił telefon – serce mi stanęło – ale to była tylko reklama garnków.
Brat próbował mnie pocieszać:
– Anka, daj jej czas. Sama wróci.
– A jeśli nie wróci?
– Musisz wierzyć.
Ale jak wierzyć, kiedy każdy dzień jest taki sam? Kiedy cisza boli bardziej niż najgorsze słowa?
Czasem myślę o tym wszystkim, co mogłam zrobić inaczej. Może powinnam była mniej kontrolować? Może więcej ufać? Może pozwolić jej popełniać własne błędy?
Ostatnio spotkałam przypadkiem jej ojca na bazarku pod Halą Mirowską. Nie widzieliśmy się od lat.
– Anka… jak Klaudia?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
– Przykro mi…
Patrzył na mnie długo i ciężko westchnął.
– Wiesz… ja też ją straciłem. Ale ty masz jeszcze szansę.
Czy mam? Czy naprawdę mam jeszcze szansę odzyskać córkę?
Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Wyobrażam sobie Klaudię gdzieś tam – może siedzi w kawiarni z przyjaciółmi? Może płacze? Może jest szczęśliwa?
Piszę do niej listy – ręcznie, na papierze w kwiaty. Nigdy ich nie wysyłam.
„Klaudio,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Może za bardzo cię kochałam? Może za bardzo chciałam cię chronić? Jeśli kiedyś przeczytasz ten list… pamiętaj: zawsze będziesz moją córką.”
Czasem wyobrażam sobie nasze spotkanie:
– Mamo… przepraszam.
– Ja też przepraszam.
I wtedy płaczemy razem.
Ale to tylko wyobraźnia.
Minął już rok od tamtej wiadomości. Każdego dnia uczę się żyć z tą ciszą po drugiej stronie telefonu. Każdego dnia pytam siebie: czy bycie matką to tylko dawanie życia? Czy można przestać być matką tylko dlatego, że dziecko przestaje się odzywać?
Może ktoś z was też czeka na telefon od bliskiej osoby? Może wiecie, jak przetrwać tę ciszę?
Czy naprawdę można nauczyć się żyć bez nadziei?