Cios po 47 latach: Rozwód, którego się nie spodziewałam
– Zosiu, musimy porozmawiać – powiedział Janusz, nie patrząc mi w oczy. Siedział przy stole w kuchni, bawiąc się obrączką, którą nosił od czterdziestu siedmiu lat. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej herbaty i pieczonego chleba, a za oknem szarzał jesienny wieczór. Przez chwilę myślałam, że chce mi powiedzieć coś o zdrowiu, może o którymś z wnuków. Ale jego głos był inny – zimny, obcy, jakby mówił do kogoś zupełnie nieznajomego.
– Chcę rozwodu – wyrzucił z siebie nagle, a ja poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Słowa odbijały się echem w mojej głowie: „rozwód”, „rozwód”, „rozwód”.
– Co ty mówisz? – wyszeptałam. – Przecież… przecież jesteśmy razem całe życie. Przysięgaliśmy sobie…
Janusz odwrócił wzrok. Jego twarz była napięta, zmęczona. – Już nie mogę tak żyć. Potrzebuję zmiany. Chcę być wolny.
W tej chwili świat przestał istnieć. Wszystko, co budowaliśmy przez lata – dom, rodzina, wspomnienia – rozsypało się jak domek z kart. Przypomniałam sobie nasze początki: studenckie randki na Plantach w Krakowie, pierwsze mieszkanie na osiedlu Azory, narodziny syna i córki. Przeszliśmy przez tyle: jego zawał serca, moją operację kolana, bezsenne noce przy dzieciach, kredyty i spłaty, święta przy jednym stole.
– Czy jest ktoś inny? – zapytałam cicho.
Janusz pokręcił głową. – To nie o to chodzi. Po prostu… czuję się pusty. Chcę jeszcze coś przeżyć.
Nie wierzyłam mu. Zawsze był powściągliwy w okazywaniu uczuć, ale nigdy nie sądziłam, że mógłby mnie zostawić. Przecież byliśmy wzorem dla znajomych – „ci państwo Nowakowie, zawsze razem”.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu. Dzieci zadzwoniły – Janusz im powiedział. Syn był wściekły: – Tata zwariował! Po tylu latach?!
Córka płakała: – Mamo, przyjedź do mnie na kilka dni.
Ale ja nie chciałam nigdzie jechać. Nie mogłam zostawić tego miejsca – naszego domu pełnego zdjęć, pamiątek z podróży, śladów wspólnego życia.
W nocy nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i analizowałam każdy szczegół ostatnich miesięcy. Czy coś przeoczyłam? Czy byłam zbyt wymagająca? Może za bardzo skupiałam się na wnukach i domowych obowiązkach? Może powinnam była częściej pytać go o marzenia?
Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce bilet do teatru – dwa miejsca na sztukę o miłości w późnym wieku. Poczułam ukłucie zazdrości i strachu. Czyżby jednak ktoś był? Zaczęłam śledzić jego ruchy, sprawdzać telefon, podsłuchiwać rozmowy. Nic nie znalazłam.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost:
– Janusz, czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.
– Nie wiem. Chyba już nie potrafię.
To bolało bardziej niż wszystko inne. Bo jak można przestać kochać po tylu latach? Jak można wymazać wspólne życie?
Przyszła jesień, a potem zima. Dom stał się cichy i pusty. Janusz wyprowadził się do wynajętego mieszkania na drugim końcu miasta. Dzieci próbowały mnie pocieszać, ale czułam się jak wrak człowieka. Znajome sąsiadki zaczęły szeptać za moimi plecami:
– Widzisz, Nowakowa została sama…
Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku Jordana. Patrzyłam na starsze pary trzymające się za ręce i czułam ukłucie zazdrości i żalu. Dlaczego mnie to spotkało? Przecież byłam dobrą żoną…
Pewnego dnia spotkałam w parku panią Helenę z sąsiedztwa.
– Zosiu, wiem, że ci ciężko – powiedziała cicho. – Ale może to czas pomyśleć o sobie? O tym, czego ty chcesz?
Nie wiedziałam nawet, czego chcę. Przez całe życie byłam „żoną Janusza”, „mamą”, „babcią”. Kim jestem bez niego?
Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów i zapisałam się do klubu książki w bibliotece miejskiej. Poznałam nowych ludzi – panią Marię po rozwodzie, pana Stefana wdowca. Rozmawialiśmy o życiu, o samotności, o tym, jak trudno zacząć wszystko od nowa po sześćdziesiątce.
Któregoś wieczoru zadzwonił Janusz.
– Zosiu… chciałem tylko powiedzieć… przepraszam.
Nie odpowiedziałam od razu. W moim sercu była już tylko pustka i zmęczenie.
– Za co przepraszasz? Za to, że zniszczyłeś wszystko?
Milczał długo.
– Może kiedyś mi wybaczysz.
Odłożyłam słuchawkę i długo płakałam. Ale potem poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy.
Minął rok od tamtej rozmowy w kuchni. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, ale zaczynam powoli odnajdywać siebie na nowo. Czasem myślę: czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy po tylu latach można tak po prostu odejść?
A może najtrudniej jest przyznać przed samym sobą, że życie potrafi złamać nawet najtrwalsze więzi? Czy warto jeszcze wierzyć w miłość po takim ciosie?