Cień Jego Przeszłości: Walka o Naszą Przyszłość

– Znowu dzwoniła. – Głos Piotra był cichy, niemal szeptem, ale w tej ciszy słyszałam całą burzę. – Powiedziała, że Szymon nie chce do nas przyjechać w ten weekend.

Zamarłam w pół kroku, trzymając kubek z herbatą. W kuchni pachniało miętą i świeżo upieczonym chlebem, ale w powietrzu wisiało coś ciężkiego, czego nie potrafiłam rozpuścić żadnym zapachem. Spojrzałam na Piotra – jego ramiona były przygarbione, jakby dźwigał na nich cały świat.

– I co jej odpowiedziałeś? – zapytałam ostrożnie, choć w środku już czułam narastającą złość.

– Że to nasz weekend. Że Szymon powinien być z nami. Ale ona… – Piotr urwał, zaciskając pięści. – Ona zawsze znajdzie sposób, żeby nam to utrudnić.

Nie musiał kończyć. Wiedziałam, jak wyglądały te rozmowy. Marta potrafiła jednym słowem wywołać w nim poczucie winy, a we mnie – bezsilność. Od kiedy zamieszkaliśmy razem, jej obecność była jak cień – niewidoczna, ale wszechobecna.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy poznałam Szymona. Miał wtedy siedem lat i patrzył na mnie z nieufnością. Marta stała obok niego, z uśmiechem pełnym jadu.

– To jest pani Ania – powiedziała chłodno. – Tata teraz mieszka z panią Anią.

Szymon nie powiedział ani słowa. Tylko patrzył na mnie tymi wielkimi oczami, w których odbijał się cały jego świat – świat rozbity na pół przez decyzje dorosłych.

Z czasem było tylko trudniej. Każdy weekend był walką o normalność. Marta dzwoniła w ostatniej chwili, odwoływała spotkania, wymyślała choroby lub nagłe wyjazdy. Szymon coraz częściej był smutny i zamknięty w sobie.

– On mnie nienawidzi – powiedziałam kiedyś Piotrowi po jednej z takich wizyt.

– Nie mów tak – odpowiedział cicho. – On po prostu nie rozumie.

Ale ja wiedziałam swoje. Wiedziałam, że Marta mówiła mu rzeczy, których nie powinna mówić dziecku. Że przedstawiała mnie jako intruza, który zabrał mu ojca.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z Martą przez telefon:

– Nie możesz tak robić! – krzyczał Piotr. – To nie jest fair wobec Szymona!

– A co ty wiesz o byciu fair? – jej głos był lodowaty. – Zostawiłeś nas dla tej swojej Anki! Myślisz, że Szymon tego nie widzi?

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach. Strach, że nigdy nie będę mogła zbudować szczęśliwej rodziny na gruzach czyjegoś nieszczęścia.

Z czasem zaczęłam się wycofywać. Przestałam angażować się w rozmowy o Szymonie, unikałam wspólnych wyjść, kiedy miał do nas przyjechać. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Ale Piotr walczył. Walczył o syna i o mnie. Przynosił mi kwiaty bez okazji, gotował kolacje, próbował rozmawiać o wszystkim innym niż Marta i Szymon.

– Kocham cię – mówił często. – Proszę, nie odchodź.

Ale ja już byłam zmęczona. Zmęczona walką o coś, co wydawało się niemożliwe do osiągnięcia.

Pewnej soboty Szymon przyjechał do nas wyjątkowo chętnie. Był pogodny, opowiadał o szkole i kolegach. Zrobiłam jego ulubione naleśniki z serem i truskawkami.

– Aniu? – zapytał nagle podczas śniadania.

– Tak?

– Czy ty naprawdę zabrałaś mi tatę?

Zamarłam. Spojrzałam na Piotra, który pobladł i zacisnął usta.

– Nie… Szymonku…

– Mama mówi, że przez ciebie tata już nas nie kocha.

Łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam, co powiedzieć dziecku, które zostało uwikłane w dorosłe sprawy.

– Twój tata bardzo cię kocha – wyszeptałam tylko. – I ja też chciałabym cię polubić… jeśli mi pozwolisz.

Szymon spuścił głowę i już więcej nie wrócił do tego tematu. Ale ja wiedziałam, że ta rana będzie się goić bardzo długo.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem na balkonie. Palił papierosa za papierosem, a ja patrzyłam na światła miasta pod naszym blokiem.

– Może powinniśmy się rozstać – powiedziałam cicho.

Piotr spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach.

– Nie mów tak… Proszę cię…

– Nie chcę być powodem cierpienia twojego syna… ani twojego…

– To nie ty jesteś powodem! To Marta… Ona nie potrafi pogodzić się z tym, że od niej odszedłem…

Ale czy to miało znaczenie? Dla Szymona to ja byłam tą złą. Dla Marty – wrogiem numer jeden.

Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Marta zaczęła wysyłać do Piotra wiadomości pełne pretensji i żądań alimentów wyższych niż dotychczas. Straszyła sądem i ograniczeniem kontaktów z synem.

Piotr coraz częściej wracał późno z pracy, milczący i przygnębiony. Ja zamykałam się w sobie, coraz bardziej przekonana, że nasza miłość nie wystarczy.

Pewnego dnia dostałam list polecony – wezwanie do sądu jako świadek w sprawie o opiekę nad Szymonem. Marta oskarżała mnie o negatywny wpływ na dziecko.

Przez kilka nocy nie spałam ze strachu. Bałam się konfrontacji z Martą, bałam się tego, co powiem przed sądem. Bałam się też tego, że Piotr mnie zostawi dla świętego spokoju.

W dniu rozprawy siedziałam na korytarzu sądu obok Piotra. Trzymał mnie za rękę tak mocno, że aż bolało.

– Damy radę – szepnął.

W sądzie Marta była pewna siebie i zimna jak lód. Opowiadała o tym, jak bardzo Szymon cierpi przez nasze wspólne życie z Piotrem; jak bardzo jest zagubiony i nieszczęśliwy.

Kiedy przyszła moja kolej zeznawać, głos mi drżał:

– Kocham Piotra… Chciałabym być dla Szymona kimś ważnym… Ale wiem też, że nigdy nie zastąpię mu matki…

Po rozprawie długo płakaliśmy razem z Piotrem na parkingu pod sądem. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, jaka będzie decyzja sądu ani czy nasza rodzina przetrwa tę burzę.

Minęły miesiące pełne napięcia i niepewności. Ostatecznie sąd przyznał Piotrowi prawo do regularnych kontaktów z synem i uznał zarzuty Marty za bezpodstawne.

Ale to nie był koniec walki. Marta nie odpuściła; dalej manipulowała Szymonem i próbowała nas poróżnić na każdym kroku.

Dziś wiem jedno: miłość to nieustanna walka o siebie nawzajem i o tych, których kochamy najbardziej na świecie. Czasem zastanawiam się jednak: ile można poświęcić dla szczęścia drugiego człowieka? Czy warto walczyć do końca nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?