Całe życie wierzyłam, że jestem adoptowana. Przez lata czułam się obca we własnym domu

— Znowu się czepiasz, Martyna! — głos taty odbił się echem w kuchni, gdy po raz kolejny próbowałam wyjaśnić, dlaczego nie chcę jechać na wakacje do cioci Haliny. — No tak, ty zawsze wszystko komplikujesz.

Zamarłam z łyżką w dłoni. Spojrzałam na moją starszą siostrę, Kasię, która jak zwykle siedziała wyprostowana przy stole, z uśmiechem na ustach i błyskiem w oku. Jej blond włosy opadały na ramiona w idealnym nieładzie, a ona sama wydawała się być uosobieniem wszystkiego, czym ja nigdy nie byłam: pewna siebie, lubiana, zauważana. Mama nalała mi zupy, nawet nie patrząc w moją stronę. Poczułam znajome ukłucie w żołądku — to samo, które towarzyszyło mi od lat. Czy ja naprawdę należę do tej rodziny?

Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy poczułam się obca. Może wtedy, gdy w podstawówce koleżanki pytały, dlaczego nie mam takich samych oczu jak Kasia. Może wtedy, gdy mama powiedziała: „Kasia zawsze była spokojniejsza, ty jesteś taka… inna”. A może wtedy, gdy tata po raz pierwszy rzucił: „Nie wiem, po kim ty to masz”.

W moim pokoju wisiały plakaty zespołów rockowych, podczas gdy Kasia słuchała popu i śpiewała w szkolnym chórze. Ona miała przyjaciółki, które przychodziły do nas na nocowanki; ja zamykałam się w swoim świecie książek i muzyki. Rodzice chwalili ją za osiągnięcia, a mnie pytali tylko: „Dlaczego nie możesz być bardziej jak Kasia?”

Z czasem zaczęłam wierzyć, że jestem adoptowana. Przeglądałam stare zdjęcia rodzinne, szukając śladów podobieństwa — bezskutecznie. W lustrze widziałam ciemne włosy i brązowe oczy, podczas gdy cała reszta rodziny była jasnowłosa i niebieskooka. Czułam się jak podrzutek.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam mamę wprost:
— Mamo… czy ja jestem adoptowana?

Mama spojrzała na mnie zaskoczona i przez chwilę milczała.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — zapytała cicho.
— Po prostu… czuję się inna. Nie wyglądam jak wy. Nie rozumiem was.

Mama westchnęła i przytuliła mnie mocno.
— Martynko, jesteś naszą córką. Kochamy cię.
Ale jej głos drżał i nie patrzyła mi w oczy.

Od tamtej pory pytanie wracało do mnie jak bumerang. Zaczęłam szukać dokumentów w domu — aktu urodzenia, starych listów, czegokolwiek. Nic nie znalazłam. Ale im bardziej rodzice zaprzeczali moim podejrzeniom, tym bardziej byłam przekonana, że coś ukrywają.

Kasia śmiała się ze mnie:
— Przestań wymyślać głupoty! Po prostu jesteś dziwna.

W liceum poczucie obcości tylko się pogłębiło. Rodzice coraz częściej porównywali mnie do siostry. Kasia dostała się na medycynę; ja wybrałam filologię polską i usłyszałam tylko:
— I co ty z tego będziesz miała? Po co ci te książki?

Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań, zamykać się w swoim pokoju na długie godziny. Pisałam pamiętnik pełen pytań bez odpowiedzi.

Aż nadszedł ten dzień — dzień prawdy.

Było lato, upalne popołudnie. Siedziałam na balkonie z książką, kiedy usłyszałam cichy płacz mamy w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam ją skuloną przy stole.
— Mamo? Co się stało?

Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
— Martynko… muszę ci coś powiedzieć.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
— Co takiego?

Mama długo milczała. W końcu wyszeptała:
— Nie jesteś adoptowana. Ale… kiedy byłaś mała, bardzo chorowałaś. Byliśmy wtedy z tatą na skraju wytrzymałości. Ja… ja nie umiałam sobie poradzić z twoją chorobą. Często zostawiałam cię pod opieką babci albo cioci Haliny. Kasia była zdrowa i łatwiejsza w wychowaniu… Czasem miałam wrażenie, że cię zawodzę jako matka.

Patrzyłam na nią oszołomiona.
— Ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedzieliście?

Mama otarła łzy.
— Chcieliśmy cię chronić przed poczuciem winy. Ale wiem, że przez to czułaś się obca… Przepraszam cię za to.

Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu zapytałam:
— Czy tata też…?

Mama skinęła głową.
— On też nie wiedział, jak sobie poradzić. Dlatego czasem był dla ciebie surowy. Ale kocha cię — tylko nie umie tego okazać.

Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam ulgę i żal jednocześnie — ulgę, że nie jestem podrzutkiem; żal za wszystkie lata samotności i niezrozumienia.

Wieczorem poszłam do taty.
— Tato… czy ty mnie kochasz?
Zaskoczony spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.
— Co za pytanie? Oczywiście!
Ale jego głos był miękki jak nigdy dotąd.

Od tamtej rozmowy minęło kilka lat. Nasze relacje powoli się zmieniają — uczymy się mówić o uczuciach, choć nie jest to łatwe. Kasia nadal jest tą „idealną”, ale już nie czuję się gorsza ani obca.

Czasem myślę: ile rodzin nosi w sobie takie sekrety? Ile dzieci czuje się samotnych we własnym domu? Czy naprawdę wystarczy szczera rozmowa, żeby zacząć wszystko od nowa?

Może każdy z nas nosi w sobie jakieś pytania bez odpowiedzi…