Bukiet stokrotek w listopadzie – historia Kingi

Zimny listopadowy poranek. Zaciągnęłam szlafrok mocniej na ramiona i podeszłam do okna. Na drzewach zostało już tylko kilka pożółkłych liści, a dach sąsiedniego domu pokrywał cienki szron. Ciemnoszary pył mrozu przykrył zwiędłą trawę. Wczoraj wieczorem mżyło, a nocą przymroziło. Chłodny, sumary listopad – zapowiedź długiej, bezlitosnej zimy. Westchnęłam ciężko. Smutek za oknem, smutek w sercu. Cały dzień spędzę sama.

W kuchni czekała na mnie cisza. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Przypomniałam sobie słowa mamy z wczorajszego wieczoru: „Kinga, nie możesz tak ciągle uciekać od problemów. Musisz w końcu porozmawiać z ojcem.” Zacisnęłam zęby. Ojciec… Od miesięcy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Odkąd dowiedział się o mojej decyzji, jakby przestałam dla niego istnieć.

Usiadłam przy stole i zapatrzyłam się w pustą filiżankę po kawie. Przed oczami stanął mi tamten dzień – dzień, w którym powiedziałam rodzicom, że nie wrócę do rodzinnego gospodarstwa pod Lublinem. Że zostaję w Warszawie, że chcę żyć po swojemu, pracować w księgarni i pisać wiersze. Ojciec wtedy tylko spojrzał na mnie zimno i wyszedł z pokoju. Od tamtej pory rozmawiamy przez mamę – jakbyśmy byli obcymi ludźmi.

Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknęłam na zegarek – 8:30. Kto może przychodzić tak wcześnie? Otworzyłam drzwi i… zamarłam. Na wycieraczce stał sąsiad, pan Marian, trzymając w ręku… bukiet stokrotek.

– Dzień dobry, Kingo – powiedział cicho, jakby bał się zakłócić ciszę tego poranka. – To dla ciebie. Wiem, że lubisz stokrotki…

Patrzyłam na niego zdumiona. Stokrotki? W listopadzie? Skąd on je wziął? Przecież wszystko już dawno zwiędło…

– Znalazłem je na swoim ogródku pod szkłem – wyjaśnił nieco zakłopotany moim milczeniem. – Pomyślałem… może ci poprawią humor.

Wzięłam bukiet do rąk. Były drobne, białe, delikatne – jak wspomnienie lata w środku zimy. Poczułam łzy pod powiekami.

– Dziękuję… – wyszeptałam i zaprosiłam pana Mariana na herbatę.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. On opowiadał o swoim dzieciństwie na wsi pod Puławami, o tym, jak jego żona zawsze czekała na pierwsze stokrotki na wiosnę. Słuchałam go uważnie, czując jak coś mięknie we mnie od środka.

– Wie pani, Kingo – powiedział nagle poważnie – czasem trzeba zrobić coś szalonego, żeby przypomnieć sobie, że życie to nie tylko obowiązki i smutki.

Uśmiechnęłam się blado. Czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś szalonego? Może właśnie wtedy, gdy postanowiłam zostać w Warszawie? Ale czy to była odwaga, czy tylko ucieczka?

Po wyjściu pana Mariana długo patrzyłam na bukiet stokrotek stojący na parapecie. Ich biel kontrastowała z szarością za oknem. Przypomniały mi dzieciństwo – bieganie po łące za domem, śmiech mamy i ciepłe dłonie ojca prowadzące mnie przez wysoką trawę.

Telefon zadzwonił nagle i głośno. Spojrzałam na wyświetlacz: „Mama”. Odebrałam niepewnie.

– Kinga? – głos mamy był cichy i zmęczony. – Tata pytał dziś rano, czy wrócisz na święta…

Zamilkłam na chwilę. W głowie kłębiły się myśli: gniew, żal, tęsknota.

– Nie wiem… – odpowiedziałam szczerze. – Mamo, on mnie nie rozumie…

– On się boi – przerwała mi mama łagodnie. – Tak samo jak ty.

Zacisnęłam powieki. Czy rzeczywiście się bałam? Bałam się wrócić do domu i zobaczyć w oczach ojca rozczarowanie? Bałam się przyznać do własnych błędów?

Wieczorem długo chodziłam po mieszkaniu. Wiersze nie chciały się pisać, książki nie dawały ukojenia. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy oknie z bukietem stokrotek obok siebie.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam je z wahaniem i zobaczyłam Agatę – moją młodszą siostrę.

– Cześć… – powiedziała niepewnie. – Mogę wejść?

Przytaknęłam i zaprosiłam ją do środka.

– Mama prosiła mnie, żebym z tobą porozmawiała – zaczęła Agata po chwili milczenia. – Ale ja przyszłam jako siostra… Tęsknię za tobą, Kinga.

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Ja też tęsknię… Ale nie wiem, jak wrócić do domu po tym wszystkim.

Agata uśmiechnęła się smutno.

– Może wystarczy zrobić pierwszy krok? Tata też cierpi. Codziennie chodzi po podwórku i patrzy na twoje stare okno…

Siedziałyśmy razem długo w ciszy. Agata opowiadała o codzienności w domu rodzinnym: o tym, jak ojciec coraz częściej milczy przy stole, jak mama stara się utrzymać pozory normalności.

– Wiesz… – powiedziała nagle Agata – czasem myślę, że wszyscy jesteśmy trochę samotni w tej rodzinie.

Przytuliłyśmy się mocno.

Kiedy Agata wyszła, spojrzałam jeszcze raz na stokrotki w wazonie. Były symbolem czegoś kruchego i pięknego zarazem – jak relacje rodzinne.

Następnego dnia rano zadzwoniłam do mamy.

– Przyjadę na święta – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam cichy płacz ulgi.

Teraz siedzę przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na biel stokrotek odbijającą się w szybie. Myślę o tym wszystkim, co straciłam i co jeszcze mogę odzyskać.

Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok? Czy odwaga to tylko wielkie decyzje, czy może czasem wystarczy drobny gest – jak bukiet stokrotek w listopadzie?