Biała suknia teściowej: Moja walka o własne wesele
– Alicja, czy nie sądzisz, że ta suknia jest zbyt skromna? – głos mojej teściowej, Barbary, rozbrzmiewał w salonie ślubnym jak dzwon. Stała przede mną w przymierzalni, ubrana w białą, koronkową kreację, która bardziej pasowała na pannę młodą niż na matkę pana młodego. Moja mama patrzyła na nią z niedowierzaniem, a ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula. To był już drugi raz, kiedy Barbara postanowiła założyć białą suknię na wesele – tym razem moje.
Pierwszy raz wydarzył się rok wcześniej, na ślubie siostry mojego męża, Pawła. Wtedy wszyscy uznali to za niezręczną pomyłkę. „Och, nie zauważyłam! Myślałam, że to krem!” – tłumaczyła się Barbara, choć nikt jej nie wierzył. Ale wtedy byłam tylko narzeczoną, obserwatorką z boku. Teraz byłam główną bohaterką tego przedstawienia i czułam się jak aktorka w kiepskiej komedii.
Przygotowania do ślubu były dla mnie ogromnym stresem. Chciałam, żeby wszystko było idealnie – nie dla zdjęć na Instagramie, ale dla siebie i Pawła. On był moją ostoją, ale gdy chodziło o jego matkę, zawsze milkł. „To tylko mama, daj jej się wykazać” – powtarzał. Ale ja wiedziałam, że to nie jest zwykłe wykazywanie się.
Dzień przed ślubem Barbara przyszła do nas z suknią w pokrowcu. „Alicjo, chciałabym ci pokazać moją kreację na jutro” – powiedziała z uśmiechem. Otworzyła pokrowiec i zobaczyłam… biel. Czystą, śnieżnobiałą suknię z delikatnym haftem i trenem. Zamarłam.
– Mamo, to chyba nie jest najlepszy wybór – odezwał się Paweł niepewnie.
– Dlaczego? Przecież to elegancka suknia! – odparła Barbara z udawaną niewinnością.
– Bo to biel… – próbowałam zachować spokój.
– Och, kochanie, nie przesadzaj. Ty będziesz miała welon i bukiet. Każdy od razu zobaczy, kto jest panną młodą! – machnęła ręką.
W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą możliwą reakcję gości. W głowie słyszałam szepty: „Czy to matka panny młodej?”, „Może to jakaś nowa moda?”. Czułam się upokorzona jeszcze zanim cokolwiek się wydarzyło.
W dniu ślubu starałam się nie patrzeć na Barbarę. Goście szeptali już od progu. Fotograf, pan Marek – starszy pan z poczuciem humoru i dystansem – podszedł do mnie podczas zdjęć rodzinnych.
– Pani Alicjo, czy mam zrobić zdjęcie wszystkich pań w bieli razem? – zapytał półgłosem.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością i rozpaczą jednocześnie.
– Proszę… proszę zrobić tak, żeby było jasne, kto tu jest panną młodą – wyszeptałam.
Marek uśmiechnął się tajemniczo i poprosił Barbarę o podejście do zdjęcia grupowego. Ustawił ją… na samym końcu kadru. Potem poprosił ją o krok w bok, potem jeszcze jeden – aż w końcu była prawie poza zdjęciem.
– Proszę pani, tu światło najlepiej pada! – rzucił z uśmiechem.
Barbara była zdezorientowana, ale nie protestowała. Goście zaczęli chichotać pod nosem.
Po weselu zdjęcia rozeszły się po rodzinie. Na żadnym nie było Barbary obok mnie ani Pawła. Na jednym nawet uchwycono ją tylko częściowo – kawałek białej sukni wystawał zza ciotki Zosi.
W domu wybuchła burza.
– Jak mogłaś pozwolić fotografowi mnie tak ustawić?! – krzyczała Barbara przez telefon.
– Mamo, to nie ja… To on decydował o ustawieniu gości – bronił mnie Paweł.
– To upokorzenie! Cała rodzina będzie gadać!
Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Paweł próbował mediować, ale ja czułam się wyczerpana tą walką o własne granice. Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę muszę walczyć o swoje miejsce w tej rodzinie? Czy zawsze będę musiała udowadniać Barbarze, że jestem wystarczająco dobra dla jej syna?
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Pawłem przy stole.
– Kochanie, czy ty naprawdę nie widzisz, co ona robi? – zapytałam cicho.
– Wiem… Ale to moja mama. Ona zawsze musi być w centrum uwagi.
– A ja? Czy ja też mogę być choć raz?
Milczał długo.
Dziś patrzę na nasze zdjęcia ślubne z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony czuję ulgę, że miałam odwagę postawić granicę – choćby przez przypadek dzięki fotografowi. Z drugiej strony żal mi tej relacji; chciałabym mieć normalną teściową, która wspiera zamiast rywalizować.
Czy można nauczyć się żyć z kimś takim pod jednym dachem rodziny? Czy każda synowa musi walczyć o swoje miejsce? Czasem myślę: może to ja powinnam była założyć czarną suknię i po prostu wyjść ze sceny…