Bez dachu nad głową: Noc na ulicy po wyrzuceniu
— Nie będziesz się tu więcej szwendał! — krzyknęła ciotka Kamila, trzaskając drzwiami do mojego pokoju. Stałem jak wryty, z plecakiem w ręku, patrząc na jej rozpaloną złością twarz. Babcia Marzena siedziała w kuchni, skulona nad kubkiem herbaty, jakby chciała zniknąć. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywały tylko moje ciężkie oddechy i szloch mamy w słuchawce telefonu.
To był ten dzień, kiedy wszystko się posypało. Wróciłem późno z pracy w kawiarni na Wilczej, zmęczony i głodny. W kuchni czekała na mnie Kamila, jak zwykle z pretensjami. — Znowu nie wyniosłeś śmieci! — rzuciła. — I kto ma za ciebie sprzątać? Myślisz, że jesteś tu gościem?
Nie wytrzymałem. — Może gdybyś sama coś zrobiła, a nie tylko siedziała całymi dniami przed telewizorem…
To był błąd. Kamila zerwała się z krzesła, a jej głos przeszedł w krzyk. Babcia próbowała nas uspokoić, ale była za słaba. Mama, która mieszkała na drugim końcu miasta i płaciła rachunki za wszystkich, mogła tylko bezradnie słuchać przez telefon.
— Dość! — wrzasnęła Kamila. — Wynoś się! Nie będziesz więcej pasożytował na naszej rodzinie!
Nie miałem dokąd pójść. Miałem dwadzieścia dwa lata, studiowałem zaocznie i pracowałem na pół etatu. Mieszkanie na Mokotowie było moim jedynym schronieniem po tym, jak ojciec wyrzucił mnie z domu kilka lat wcześniej. Mama nie miała miejsca dla mnie w swoim małym mieszkaniu na Pradze.
Wyszedłem na klatkę schodową z plecakiem i kurtką. Było już późno, listopadowy wieczór, zimny wiatr smagał mi twarz. Przez chwilę stałem pod domem, patrząc na światła okien, za którymi toczyło się zwyczajne życie innych ludzi.
Próbowałem zadzwonić do kilku znajomych, ale nikt nie odbierał. Wszyscy mieli swoje sprawy, swoje ciepłe łóżka i rodziny. Usiadłem na ławce pod blokiem i poczułem się tak samotny jak nigdy wcześniej.
W głowie kłębiły mi się myśli: Jak to możliwe, że własna rodzina potrafi być tak okrutna? Przecież Kamila całe życie żyła na koszt babci i mamy. Nigdy nie pracowała, nie miała nawet chłopaka ani przyjaciół. A ja? Próbowałem się usamodzielnić, studiowałem, pracowałem…
Noc była długa i zimna. Próbowałem zasnąć na ławce, ale co chwilę budziły mnie odgłosy miasta: przejeżdżające samochody, śmiechy młodych ludzi wracających z imprez, szczekanie psa gdzieś w oddali. Raz podszedł do mnie starszy mężczyzna w brudnej kurtce.
— Też cię wyrzucili? — zapytał cicho.
Skinąłem głową.
— Ja już tak trzeci miesiąc… — westchnął i odszedł w ciemność.
Zacząłem się bać. Bałem się ludzi, którzy mogli mnie zaczepić, bałem się policji, która mogłaby mnie przepędzić. Bałem się własnych myśli — tego poczucia bezwartościowości i wstydu.
Nad ranem poszedłem do całodobowej Żabki ogrzać się przy kawie z automatu. Sprzedawca spojrzał na mnie podejrzliwie.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Tak… tylko czekam na znajomego — skłamałem.
Wyszedłem stamtąd jeszcze bardziej przygnębiony. Przez chwilę rozważałem powrót pod mieszkanie babci i błaganie o wpuszczenie do środka. Ale duma mi nie pozwoliła.
Około ósmej zadzwoniła mama.
— Synku… gdzie jesteś?
— Na Mokotowie…
— Nie mogę cię zabrać do siebie… Ale spróbuję pogadać z babcią.
Siedziałem na schodach przed blokiem i czekałem. Po godzinie drzwi otworzyły się i wyszła babcia Marzena. Miała łzy w oczach.
— Chodź… Kamila pojechała do urzędu pracy. Możesz wejść na chwilę…
Weszliśmy do mieszkania. Babcia podała mi herbatę i kanapkę z serem.
— Wiem, że jest ciężko… Ale Kamila też ma swoje problemy…
— Babciu, ona mnie nienawidzi — powiedziałem cicho.
Babcia spojrzała na mnie smutno.
— Czasem ludzie są źli nie dlatego, że cię nienawidzą… tylko dlatego, że siebie nie lubią.
Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy. Wiedziałem, że nie mogę tu zostać na długo. Musiałem znaleźć inne rozwiązanie — może wynająć pokój z kimś ze studiów, może poprosić szefa o dodatkowe godziny pracy.
Ale tamta noc zmieniła mnie na zawsze. Zrozumiałem, jak łatwo można stracić wszystko: dach nad głową, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do najbliższych.
Czasem wracam myślami do tej ławki pod blokiem i zastanawiam się: czy naprawdę zasłużyłem na taki los? Czy rodzina powinna być miejscem schronienia czy polem bitwy? Może każdy z nas nosi w sobie jakieś rany, których inni nie widzą…