Babcia czy służąca? Mój dramatyczny bój o szacunek w rodzinie – historia Marii spod Piotrkowa

— Maria, czy możesz jeszcze obrać ziemniaki? Goście zaraz przyjdą, a ja muszę się przebrać — głos Zuzanny rozbrzmiał w kuchni jak rozkaz. Stałam przy kuchence, mieszając kapuśniak, który od rana bulgotał na ogniu. Moje dłonie były już czerwone od gorącej pary, a plecy bolały od stania. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć: „Zuzanno, przecież od świtu jestem na nogach”, ale tylko skinęłam głową i sięgnęłam po nóż.

W tej chwili do kuchni wszedł mój syn, Tomek. — Mamo, Zuzka ma rację, trzeba się pospieszyć — rzucił beznamiętnie, nawet nie patrząc mi w oczy. Poczułam ukłucie w sercu. Przecież to dla niego gotowałam te wszystkie lata, to dla niego rezygnowałam z własnych marzeń. A teraz nawet nie zauważał, jak bardzo jestem zmęczona.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam, jak Tomek był mały — biegał po podwórku, a ja z dumą patrzyłam, jak rośnie. Po śmierci męża zostałam sama z gospodarstwem i synem. Pracowałam ciężko, żeby niczego mu nie brakowało. Nawet gdy miałam ochotę usiąść i płakać z bezsilności, zaciskałam zęby i szłam dalej. Marzyłam tylko o tym, żeby kiedyś usiąść przy wspólnym stole z rodziną i poczuć się kochaną.

Ale odkąd Tomek ożenił się z Zuzanną, wszystko się zmieniło. Z początku była miła, nawet pomagała mi w kuchni. Ale z czasem zaczęła traktować mnie jak tanią siłę roboczą. „Maria, posprzątaj łazienkę”, „Maria, wyprasuj koszule Tomka”, „Maria, dzieci czekają na kolację”. Zawsze „Maria”, nigdy „mamo” czy „babciu”.

Najgorsze były święta. Wszyscy siedzieli przy stole, śmiali się i rozmawiali, a ja biegałam między kuchnią a jadalnią. Kiedy raz usiadłam na chwilę obok wnuczki Oli, Zuzanna rzuciła: — Maria, może nalejesz jeszcze kompotu? Goście czekają.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Siedziałam sama w kuchni, łzy kapały mi do herbaty. Do środka wszedł mój wnuk Michał.
— Babciu, czemu płaczesz?
— To nic, kochanie — próbowałam się uśmiechnąć.
— Mama mówiła, że jesteś tu po to, żeby pomagać — powiedział cicho.
Zamarłam. Czy naprawdę tak mnie widzą? Jak kogoś „do pomocy”, nie jak członka rodziny?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem. Czekałam aż wróci z pracy.
— Synku, musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
— O co chodzi?
— Czuję się tutaj obco. Jakbym była tylko służącą…
Tomek westchnął ciężko.
— Mamo, przecież Zuzka ma dużo na głowie. Pomagasz nam, bo jesteś częścią rodziny.
— Ale ja też mam uczucia! Chciałabym czasem usiąść z wami przy stole…
— Nie przesadzaj — przerwał mi zirytowany. — Każdy ma swoje obowiązki.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nawet Ola zauważyła moją smutną minę.
— Babciu, pobawisz się ze mną?
Przytuliłam ją mocno. Dla niej jeszcze miałam siłę.

W końcu nadszedł dzień imienin Tomka. Znowu od rana krzątałam się w kuchni. Kiedy Zuzanna weszła i zaczęła wydawać polecenia, coś we mnie pękło.
— Zuzanno, dziś nie będę gotować ani sprzątać. Chcę świętować razem z wami.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
— Ale kto to wszystko zrobi?
— Może podzielimy się obowiązkami? — zaproponowałam spokojnie.
Tomek wszedł do kuchni i spojrzał pytająco.
— Mamo?
— Synku, jestem zmęczona. Chcę być babcią dla moich wnuków, a nie waszą służącą.
Przez chwilę panowała cisza. W końcu Ola podeszła do mnie i złapała za rękę.
— Babciu, usiądź ze mną!

Zuzanna przewróciła oczami, ale Tomek podszedł i objął mnie ramieniem.
— Masz rację, mamo. Przepraszam…

Nie wiem, czy coś się zmieni na stałe. Ale tego dnia po raz pierwszy od lat poczułam się ważna. Siedziałam przy stole z rodziną i patrzyłam na wnuki z dumą i wzruszeniem.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet takich jak ja czeka na zwykłe „dziękuję”? Czy naprawdę tak trudno zobaczyć w babci człowieka z sercem pełnym miłości?