62-letni Andrzej przyprowadza do domu 20-letnią Zosię i mówi żonie, że zamierza się z nią ożenić. Moja rodzina nigdy nie będzie już taka sama…
— Elżbieta, musimy porozmawiać — głos Andrzeja był dziwnie poważny, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Stałam w kuchni, krojąc cebulę na zupę, gdy usłyszałam, jak drzwi wejściowe trzaskają i do mieszkania wchodzi ktoś jeszcze. Odwróciłam się i zobaczyłam młodą dziewczynę, może dwadzieścia lat, z długimi jasnymi włosami i nieśmiałym uśmiechem. — To jest Zosia — powiedział Andrzej. — Od dziś będzie z nami mieszkać. Zamierzam się z nią ożenić.
Przez chwilę myślałam, że to jakiś niesmaczny żart. Przecież byliśmy razem od studiów, przeżyliśmy tyle trudnych chwil: chorobę mojej mamy, jego zwolnienie z pracy, wychowanie dwójki dzieci. A teraz on stoi przede mną z dziewczyną młodszą od naszej córki i mówi mi coś takiego? Zosia spuściła wzrok, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
— Andrzej, czy ty zwariowałeś? — wyszeptałam. — Co ty wyprawiasz?
On tylko wzruszył ramionami. — Elu, życie jest krótkie. Zasługuję na szczęście. Ty też powinnaś to zrozumieć.
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Słyszałam przez drzwi ich rozmowy, śmiechy, jakby nic się nie stało. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Co zrobiłam nie tak?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie nasza córka, Marta.
— Mamo, co się dzieje? Tata napisał mi SMS-a, że ma nową narzeczoną?!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam się upokorzona. Syn, Tomek, przyszedł wieczorem i zrobił awanturę Andrzejowi.
— Tato, masz 62 lata! Ona jest młodsza ode mnie! Co ty sobie wyobrażasz?
Andrzej był niewzruszony. — Tomek, to jest moja decyzja. Chcę być szczęśliwy.
Zosia siedziała cicho w kącie, patrząc na swoje dłonie. Próbowałam z nią rozmawiać, ale była zamknięta w sobie. W końcu zebrałam się na odwagę.
— Zosiu, dlaczego zgodziłaś się na coś takiego?
Spojrzała na mnie niepewnie. — Ja… nie mam nikogo. Rodzice mnie wyrzucili z domu. Andrzej mi pomógł…
Poczułam mieszankę współczucia i gniewu. Czy mój mąż naprawdę wykorzystał jej bezradność? Czy ona naprawdę go kocha?
W domu zaczęły się codzienne konflikty. Andrzej oczekiwał ode mnie „zrozumienia” i „wsparcia”. Zosia próbowała się przystosować, ale było widać, że czuje się nieswojo. Marta przestała przychodzić na obiady rodzinne. Tomek unikał ojca.
Pewnego wieczoru usiadłam sama przy stole i zaczęłam pisać list do Andrzeja:
„Nie poznaję cię. Zniszczyłeś naszą rodzinę dla własnej zachcianki. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy mogli spojrzeć sobie w oczy bez żalu.”
Nie miałam odwagi mu go dać.
Minęły tygodnie. Ludzie na osiedlu zaczęli plotkować. Sąsiadka, pani Halina, zapytała mnie w sklepie:
— Elżbieto, to prawda, że twój mąż ma nową pannę?
Czułam się jakby ktoś oblał mnie zimną wodą.
W końcu postanowiłam porozmawiać z Zosią szczerze.
— Zosiu, jesteś jeszcze młoda. Nie musisz wiązać się z kimś takim jak Andrzej tylko dlatego, że ci pomógł.
Zaczęła płakać.
— Ja nie wiem, co robić… On mówi, że mnie kocha… Ale ja czuję się tu obco…
Przytuliłam ją. Po raz pierwszy poczułam wobec niej coś innego niż zazdrość czy gniew — poczułam litość.
Andrzej coraz częściej znikał z domu na całe dnie. Zosia siedziała sama w swoim pokoju. Ja próbowałam żyć normalnie: chodziłam do pracy, gotowałam obiady dla siebie i dzieci (kiedy jeszcze chciały przychodzić). Ale wszystko było inne.
W końcu przyszedł dzień ślubu. Andrzej nalegał na skromną uroczystość w urzędzie stanu cywilnego. Nikt z naszej rodziny nie chciał przyjść poza mną — poszłam tylko po to, żeby zobaczyć na własne oczy koniec mojego małżeństwa.
Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania i długo patrzyłam w lustro.
Kim jestem bez Andrzeja? Czy przez te wszystkie lata byłam tylko dodatkiem do jego życia?
Kilka miesięcy później Zosia wyprowadziła się bez słowa. Andrzej został sam. Próbował do mnie wrócić, ale już nie potrafiłam mu wybaczyć.
Dziś jestem sama — ale wolna od kłamstw i upokorzeń. Odbudowuję relacje z dziećmi. Czasem zastanawiam się: czy można zacząć wszystko od nowa po sześćdziesiątce? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec rodziny?
A może to właśnie wtedy zaczynamy naprawdę żyć dla siebie?