10 lat bez pracy: Moja decyzja, która rozbiła rodzinę i zniszczyła zaufanie

— Znowu siedzisz w domu, Isabello? — głos teściowej przebił się przez ciszę kuchni jak nóż przez masło. Stała w progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było chłodne jak poranny mróz.

Zamknęłam oczy na chwilę, próbując nie wybuchnąć. Woda w czajniku właśnie zaczęła bulgotać, a ja czułam, jak narasta we mnie fala bezsilności. — Marysiu, proszę cię… — zaczęłam cicho, ale ona już weszła do środka.

— Wiesz, że w sklepie na rogu szukają kogoś do pomocy na pół etatu? Nawet nie musiałabyś daleko chodzić. — Jej głos był twardy, nieznoszący sprzeciwu.

Spojrzałam na nią z bólem. — To nie takie proste. — Odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to zabrzmi jak kolejna wymówka.

— Co znowu? — prychnęła. — Dziesięć lat, Isabello! Dziesięć lat na utrzymaniu mojego syna! Myślisz, że to sprawiedliwe?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego odwróciłam się do okna. Za szybą padał deszcz, a krople spływały po szkle jak łzy. Czułam się jak więzień we własnym domu — domu babci Natana, który miał być naszym azylem, a stał się klatką.

Natan wrócił późnym popołudniem. Jego ramiona były przygarbione, twarz zmęczona. Pracował w fabryce od świtu do zmierzchu, a mimo to zawsze starał się być dla mnie czuły.

— Cześć, kochanie — powiedział cicho, całując mnie w czoło. — Jak minął dzień?

Chciałam powiedzieć mu prawdę: że czuję się bezużyteczna, że boję się wyjść do ludzi, że każda rozmowa z jego matką to dla mnie jak walka o przetrwanie. Ale tylko wzruszyłam ramionami.

— W porządku — skłamałam.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Marysia patrzyła na mnie z ukosa, a Natan próbował rozładować napięcie żartami o pracy. Ale atmosfera była gęsta jak śmietana.

— Isabella… — zaczął ostrożnie Natan. — Może jednak spróbowałabyś tej pracy w sklepie? Nawet na kilka godzin dziennie. Wiesz, że ostatnio coraz trudniej nam związać koniec z końcem.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Nie rozumiesz… Ja po prostu nie mogę…

Marysia westchnęła teatralnie. — A co ty właściwie robisz cały dzień? Pranie? Gotowanie? Każda kobieta to robi i jeszcze pracuje! Moja matka miała troje dzieci i pole na głowie!

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć, że nie jestem jej matką ani żadną inną kobietą z jej pokolenia. Że mam swoje lęki, swoje ograniczenia. Ale wiedziałam, że nikt mnie nie posłucha.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i słuchałam oddechu Natana. Czy naprawdę jestem pasożytem? Czy moje życie naprawdę nic nie znaczy bez pracy?

Rano obudził mnie dźwięk sms-a. To była wiadomość od mojej siostry, Kasi: „Iska, mama pyta, czy przyjedziesz na imieniny. Dawno cię nie widzieliśmy.”

Nie odpisałam od razu. Wstydziłam się wracać do rodzinnego domu jako ta „nieudaczka”, która od lat nie potrafi znaleźć pracy.

W południe zadzwoniła mama.

— Córeczko… — jej głos był ciepły i troskliwy. — Co się dzieje? Czemu tak długo siedzisz w domu?

Zacisnęłam powieki. — Mamo… Ja się boję… Boję się ludzi, boję się porażki…

— Ale przecież zawsze byłaś taka odważna! — zdziwiła się mama.

— Byłam… kiedyś… Teraz wszystko mnie przerasta.

Mama milczała przez chwilę.

— Może powinnaś porozmawiać z kimś… z psychologiem? To nie wstyd.

Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Przez tyle lat udawałam przed wszystkimi – przed Natanem, przed Marysią, przed samą sobą – że wszystko jest w porządku. A przecież codziennie walczyłam ze sobą o najprostsze rzeczy: wyjście do sklepu, rozmowę z sąsiadką, nawet telefon do siostry.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i powiedziałam Natanowi prawdę.

— Kochanie… Ja naprawdę próbowałam… Ale ja mam lęki… Nie radzę sobie z ludźmi… Boję się wyjść z domu…

Natan objął mnie mocno.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej?

— Bałam się, że mnie zostawisz… Że uznasz mnie za ciężar…

— Jesteśmy rodziną — szepnął. — Razem damy radę.

Marysia jednak nie chciała słuchać tłumaczeń. Dla niej byłam tylko leniwą synową, która pasożytuje na jej dziecku.

W końcu zdecydowałam się pójść do psychologa. To był pierwszy krok do odzyskania siebie. Nie wiem jeszcze, czy kiedykolwiek będę gotowa do pracy. Ale wiem jedno: nie jestem sama.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę muszę być taka jak wszyscy? Czy moje życie ma mniejszą wartość tylko dlatego, że nie przynoszę pieniędzy do domu?

A Wy? Czy potrafilibyście zrozumieć kogoś takiego jak ja?