Między uśmiechem a łzami: Życie z teściową w cieniu codzienności
— No i co, Marto, znowu nie zdążyłaś posprzątać przed moim przyjściem? — głos teściowej rozbrzmiał w przedpokoju, zanim jeszcze zdążyłam odpowiedzieć na dźwięk domofonu. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od mycia naczyń, a mój synek, Jaś, biegał po salonie z rozmazanym na policzku jogurtem. W tej chwili miałam ochotę po prostu wyjść i zostawić wszystko za sobą. Ale nie mogłam — przecież jestem matką, żoną, gospodynią domu. I synową.
Teściowa weszła pewnym krokiem, jakby to był jej własny dom. Uśmiechnęła się szeroko do Jasia, który rzucił się jej na szyję. — No chodź tu do babci! — zawołała radośnie, a on natychmiast zapomniał o mnie. Zawsze tak było. Przychodziła, bawiła się z nim przez pół godziny, śmiała się głośno, robiła zdjęcia na telefon i wysyłała je do całej rodziny. Potem poprawiała włosy przed lustrem i mówiła: — No to ja już lecę, mam jeszcze tyle spraw do załatwienia! — I wychodziła zadowolona, zostawiając za sobą zapach perfum i bałagan po zabawie.
A ja? Zostawałam sama z rozrzuconymi klockami, brudnymi talerzami i dzieckiem, które po tej krótkiej euforii wpadało w histerię, bo babcia już poszła. Gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się… Czasem miałam wrażenie, że jestem niewidzialna. Że moje zmęczenie nie istnieje. Że nikt nie widzi moich łez w poduszkę wieczorem.
Kiedy kilka dni temu przeczytałam artykuł zatytułowany „Nie chcę opiekować się wnukami w weekendy”, poczułam ukłucie zazdrości i… ulgi. Ktoś napisał dokładnie o mnie. O kobietach takich jak ja — które są zawsze na posterunku, zawsze gotowe do poświęceń, zawsze z uśmiechem na twarzy, bo przecież „tak trzeba”.
Mój mąż, Tomek, wracał późno z pracy. Często nawet nie zauważał, że coś jest nie tak. — Przecież mama pomaga — mówił. — Przychodzi do Jasia, żebyś miała chwilę dla siebie. Chwilę dla siebie? Może wtedy, gdy zamykam się w łazience na pięć minut i płaczę w ciszy?
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Teściowa przyszła jak zwykle — z torbą pełną ciastek i nową zabawką dla Jasia. Zaczęła opowiadać o sąsiadce, która „ma tak dobrze, bo jej synowa wszystko robi sama i nigdy nie narzeka”. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
— Pani Zosiu — zaczęłam cicho, ale stanowczo. — Czy pani wie, jak wygląda mój dzień? Od rana do wieczora sprzątam, gotuję, zajmuję się Jasiem… A pani przychodzi na chwilę i wychodzi zadowolona. Ja zostaję sama ze wszystkim.
Teściowa spojrzała na mnie zdziwiona. — Ale przecież ja nie jestem już młoda! Mam swoje życie! Chcę się cieszyć wnukiem, a nie być nianią!
— Ja też mam swoje życie — odpowiedziałam drżącym głosem. — Tylko jakoś nikt tego nie widzi.
W salonie zapadła cisza. Jaś patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Teściowa odwróciła wzrok i zaczęła poprawiać torebkę.
— Może przesadzasz… — mruknęła pod nosem.
Tego wieczoru długo rozmawiałam z Tomkiem. Po raz pierwszy powiedziałam mu wszystko: o zmęczeniu, o samotności, o tym, że czuję się jak służąca we własnym domu. Słuchał uważnie, ale widziałam w jego oczach bezradność.
— Nie wiem, co mam zrobić… — powiedział cicho. — Mama zawsze była taka… dominująca. Ale spróbuję z nią porozmawiać.
Następnego dnia teściowa przyszła jak zwykle. Tym razem jednak nie wbiegła od razu do Jasia. Usiadła przy stole i spojrzała na mnie poważnie.
— Marta… Może rzeczywiście trochę przesadziłam. Ale wiesz… Ja też byłam kiedyś młodą matką. Też byłam sama ze wszystkim. Moja teściowa nawet nie przychodziła pobawić się z dziećmi. Myślałam, że robię dobrze…
Poczułam łzy pod powiekami. — Może po prostu potrzebuję czasem wsparcia… Nie tylko dla Jasia, ale też dla siebie.
Teściowa milczała przez chwilę. Potem podeszła do mnie i dotknęła mojej dłoni.
— Spróbuję to zrozumieć — powiedziała cicho.
Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Wiem tylko, że tego dnia po raz pierwszy poczułam się wysłuchana.
Czasem myślę: ile kobiet żyje tak jak ja? Ile z nas ukrywa łzy za uśmiechem? Czy naprawdę musimy być zawsze silne i niewidzialne? Może czas zacząć mówić głośno o tym, co nas boli…