Wyprawa nad morze: Opowieść o dorastaniu, stracie i nadziei
– Nie pojedziesz! – głos mamy odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Bródnie. Stałam w przedpokoju z plecakiem w ręku, a w moich oczach tlił się bunt. Miałam wtedy siedemnaście lat i wydawało mi się, że świat należy do mnie. – Mamo, wszyscy jadą! Nawet Paulina dostała zgodę, a jej rodzice są jeszcze bardziej przewrażliwieni niż ty! – próbowałam przekrzyczeć jej strach.
Mama, czyli pani Barbara Nowicka, była pielęgniarką na oddziale onkologii. Pracowała na trzy zmiany, często wracała do domu wykończona, z oczami podkrążonymi od nieprzespanych nocy. Ojciec odszedł, gdy miałam dziewięć lat – zostawił nas dla młodszej kobiety z osiedla. Od tamtej pory mama była wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką i czasem wrogiem.
– Nie rozumiesz, co to znaczy być odpowiedzialnym! – krzyknęła. – Nad morze? Z chłopakiem? Bez opiekuna? Wiesz, ile rzeczy może się wydarzyć?!
– Mamo, przecież to tylko Sopot! Michał ma już prawo jazdy, wynajęliśmy pokój przez Airbnb, wszystko jest legalnie! – próbowałam tłumaczyć.
– Michał… – wycedziła przez zęby. – Znasz go od trzech miesięcy. A jeśli cię zostawi? Jeśli coś ci się stanie? Kto wtedy będzie winny?
Zacisnęłam pięści. W głowie miałam tylko jedno: muszę uciec. Muszę choć raz zrobić coś po swojemu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta decyzja będzie miała konsekwencje na całe życie.
W końcu wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Mama została w kuchni, z głową opartą o blat. Słyszałam jej cichy płacz przez zamknięte drzwi.
***
Podróż nad morze była dla mnie symbolem wolności. Jechaliśmy starym golfem Michała, śmiejąc się z byle czego. Paulina i jej chłopak Kamil jechali za nami drugim autem. Mieliśmy po dwieście złotych w kieszeni i głowy pełne marzeń.
Pierwsza noc w Sopocie była magiczna. Siedzieliśmy na plaży, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Michał objął mnie ramieniem.
– Wiesz, że jesteś najodważniejszą dziewczyną, jaką znam? – szepnął.
Uśmiechnęłam się smutno. – Gdybyś znał moją mamę…
– Moja też jest trudna – przyznał cicho. – Ale chyba każda matka boi się o swoje dziecko.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo miał rację.
***
Drugiego dnia zadzwoniła mama. Nie odebrałam. Potem przyszły SMS-y: „Daj znać, czy żyjesz.” „Proszę.” „Nie rób mi tego.”
Czułam się winna, ale byłam zbyt dumna, by zadzwonić. Chciałam udowodnić jej i sobie, że potrafię być dorosła.
Wieczorem Paulina pokłóciła się z Kamilem o jakieś bzdury. Michał poszedł do sklepu po piwo i nie wracał przez godzinę. Siedziałam sama na balkonie naszego pokoju i patrzyłam na światła miasta odbijające się w falach.
Nagle zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Dzień dobry, tu szpital Bielański…
Serce mi stanęło.
– Czy pani jest córką Barbary Nowickiej?
Zamarłam. – Tak… Co się stało?
– Pani mama miała zasłabnięcie w pracy. Jest pod opieką lekarzy, ale powinna pani przyjechać jak najszybciej.
Świat zawirował mi przed oczami. Michał wrócił akurat wtedy i zobaczył moją bladą twarz.
– Co się stało?!
– Mama… szpital… muszę wracać do Warszawy…
Nie pamiętam drogi powrotnej. Michał prowadził jak szalony przez nocne autostrady. Paulina została w Sopocie – nie chciałam nikogo obciążać moim dramatem.
W szpitalu zobaczyłam mamę leżącą na łóżku, podłączoną do kroplówki. Była blada i wyglądała na dziesięć lat starszą.
– Przepraszam… – wyszeptałam przez łzy.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.
– Najważniejsze, że jesteś…
Usiadłam przy niej i trzymałam ją za rękę całą noc. Po raz pierwszy od dawna poczułam się znowu dzieckiem.
***
Po tym wszystkim nasze relacje zaczęły się zmieniać. Mama długo dochodziła do siebie – okazało się, że to przemęczenie i stres doprowadziły ją na skraj wyczerpania. Pomagałam jej w domu, gotowałam obiady, chodziłam po zakupy. Michał odwiedzał mnie coraz rzadziej – w końcu rozstaliśmy się bez żalu.
Zaczęłam rozumieć mamę dopiero wtedy, gdy sama musiałam przejąć część jej obowiązków. Zobaczyłam rachunki za prąd i gaz, sterty prania i wieczne telefony z pracy: „Pani Basiu, może pani przyjść na dodatkowy dyżur?”
Któregoś wieczoru usiadłyśmy razem przy stole z kubkami herbaty.
– Bałam się o ciebie każdego dnia – powiedziała cicho mama. – Bałam się też o siebie… Że jeśli coś mi się stanie, zostaniesz sama jak palec.
Poczułam gulę w gardle.
– Przepraszam za wszystko… Za to jak uciekłam… Za te wszystkie słowa…
Mama pogładziła mnie po włosach tak jak wtedy, gdy byłam mała.
– Każda matka czasem popełnia błędy. Ty też będziesz je popełniać… Ale zawsze będziesz moją córką.
***
Minęło kilka lat od tamtej wyprawy nad morze. Dziś sama jestem mamą małego Jasia i coraz częściej łapię się na tym, że powtarzam słowa mojej mamy: „Uważaj na siebie”, „Daj znać jak dojedziesz”, „Nie ufaj każdemu”.
Czasem patrzę na zdjęcie z tamtych wakacji – stoję na plaży z rozwianymi włosami i uśmiechem pełnym wolności. Ale wiem już, że prawdziwa wolność to nie ucieczka przed odpowiedzialnością czy rodziną. To umiejętność przebaczenia sobie i innym.
Czy można naprawdę zrozumieć drugiego człowieka zanim nie przejdzie się jego drogą? Czy każda kłótnia musi zostawiać blizny? A może właśnie dzięki nim uczymy się kochać naprawdę? Czekam na wasze historie…