Cisza, która krzyczy – historia Magdy z Radomia

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Pamiętam ten dźwięk do dziś – był jak wyrok, jak początek końca. Miałam wtedy dziewięć lat i siedziałam skulona na podłodze w kuchni, ściskając w ręku kawałek starego koca. Mama płakała w łazience, tata krzyczał przez zamknięte drzwi, a ja próbowałam nie oddychać zbyt głośno, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. To był zwykły wieczór w naszym mieszkaniu na osiedlu Gołębiów w Radomiu – zwykły, czyli pełen napięcia, które można było kroić nożem.

Moja rodzina nigdy nie była taka jak z reklam margaryny. Mama, Iwona, była pielęgniarką na oddziale ratunkowym – silna, ale coraz bardziej zmęczona życiem. Tata, Andrzej, pracował w fabryce samochodów, ale po pracy najczęściej siadał przed telewizorem z piwem i patrzył przez okno, jakby szukał tam innego życia. Mój starszy brat, Tomek, miał wtedy szesnaście lat i już wtedy wiedział, że chce uciec z domu jak najdalej. Ja byłam tą cichą – Magda. Zawsze cichą.

Tego wieczoru mama wyszła z łazienki z czerwonymi oczami i powiedziała tylko:
– Magda, idź do siebie.
Nie zapytałam dlaczego. Wiedziałam. Zawsze wiedziałam.

W moim pokoju było zimno. Okno nieszczelne, kaloryfer ledwo grzał. Siedziałam na łóżku i słuchałam ciszy. Ale ta cisza była inna – pełna niewypowiedzianych słów, pretensji i żalu. Czasem myślałam, że gdyby ktoś wszedł do naszego mieszkania i zamknął oczy, usłyszałby ten hałas ciszy tak samo wyraźnie jak ja.

Następnego dnia w szkole próbowałam być niewidzialna. Nauczycielka matematyki, pani Górska, spojrzała na mnie uważnie:
– Magda, wszystko w porządku?
Skinęłam głową. Przecież nie powiem jej prawdy. W domu nauczyłam się, że o pewnych rzeczach się nie mówi – nawet jeśli bolą tak bardzo, że aż trudno oddychać.

Po lekcjach wróciłam do domu i zobaczyłam Tomka pakującego plecak.
– Uciekasz? – zapytałam cicho.
– Nie twoja sprawa – odburknął.
Ale widziałam łzy w jego oczach. Tomek nigdy nie płakał przy mnie.

Wieczorem tata wrócił później niż zwykle. Był pijany. Mama próbowała go uciszyć, ale on tylko się śmiał:
– Co ty możesz? Nawet własnych dzieci nie potrafisz wychować!
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Bałam się.

Kolejne tygodnie były coraz gorsze. Tata coraz częściej znikał na całe noce. Mama chodziła po domu jak cień. Tomek przestał wracać na noc – spał u kolegi albo w piwnicy bloku. Ja zamykałam się w swoim świecie – książki były moją ucieczką.

Pewnego dnia mama przyszła do mnie wieczorem i usiadła na brzegu łóżka.
– Magda…
Spojrzałam na nią pytająco.
– Przepraszam cię za wszystko. Za to, że nie umiem cię ochronić.
Objęła mnie mocno. Poczułam jej drżące ramiona i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie zapłakać przy niej.

Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy – czyli do ciszy. W naszym domu nikt nie rozmawiał o uczuciach. Nawet kiedy Tomek wrócił po tygodniu nieobecności z podbitym okiem i rozciętą wargą, mama tylko podała mu lód i powiedziała:
– Następnym razem uważaj na siebie.
A tata? Nawet nie zauważył.

W gimnazjum zaczęłam mieć problemy z nauką. Nauczyciele mówili mamie na wywiadówkach:
– Pani córka jest zdolna, ale zamknięta w sobie.
Mama kiwała głową i wracała do domu jeszcze bardziej przygnębiona.

Pewnego dnia wybuchła awantura o pieniądze. Tata stracił pracę – fabryka upadła. W domu zabrakło na rachunki, a lodówka świeciła pustkami. Mama zaczęła brać dodatkowe dyżury, a ja po szkole sprzątałam klatki schodowe z sąsiadką za kilka złotych tygodniowo.

Tomek coraz częściej znikał z domu na całe weekendy. Pewnej nocy usłyszałam trzask drzwi i jego głos:
– Mam tego dosyć! Wyjeżdżam do Warszawy!
Mama wybiegła za nim na klatkę schodową:
– Tomek! Nie zostawiaj nas!
Ale on już nie wrócił tej nocy.

Zostałyśmy same z mamą i tatą-duchem, który coraz rzadziej pojawiał się w domu. Czasem myślałam, że lepiej byłoby bez niego – przynajmniej nie musiałabym się bać każdego dźwięku klucza w zamku.

W liceum poznałam Olgę – dziewczynę z sąsiedztwa. Była moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie na obiad:
– Magda, czemu nigdy nie zapraszasz mnie do siebie?
Zawahałam się.
– U nas… zawsze jest bałagan.
Olga spojrzała mi prosto w oczy:
– Bałagan czy coś innego?
Nie odpowiedziałam.

To ona pierwsza zauważyła moje blizny na nadgarstkach.
– Magda…
Odsunęłam rękę.
– Nie pytaj.
Ale ona nie odpuściła:
– Musisz z kimś porozmawiać. To cię zabije.

Po raz pierwszy ktoś powiedział mi prawdę prosto w oczy. I po raz pierwszy poczułam się naprawdę widziana.

W domu sytuacja była coraz trudniejsza. Mama zachorowała – depresja zabrała jej resztki sił. Leżała całymi dniami w łóżku, a ja gotowałam zupę z tego, co zostało w szafkach: makaronu, ziemniaków i resztek marchewki. Tata pojawiał się tylko po to, by zabrać ostatnie pieniądze z portfela mamy.

Pewnej nocy usłyszałam hałas w kuchni. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam tatę grzebiącego w szufladzie.
– Czego szukasz? – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie z pogardą:
– Nie twoja sprawa!
Zebrałam się na odwagę:
– Może byś nam czasem pomógł?
Podszedł do mnie gwałtownie:
– Ty gówniaro! To wszystko przez ciebie twoja matka jest taka chora!
Uderzył mnie otwartą dłonią w twarz.
Upadłam na podłogę i przez chwilę świat wirował mi przed oczami.

Następnego dnia Olga zabrała mnie do szkolnej psycholog:
– Albo powiesz jej wszystko sama, albo ja to zrobię za ciebie.
Bałam się jak nigdy wcześniej – ale powiedziałam prawdę: o awanturach, o depresji mamy, o przemocy taty.

Ruszyła lawina: rozmowy z kuratorem, wizyty opieki społecznej, rozmowy z mamą i tatą osobno. Tata wyprowadził się do brata pod Kielce – podobno miał tam zacząć nowe życie. Mama zaczęła terapię i powoli wracała do siebie.

Ale ja… ja zostałam z ciszą po wszystkim. Ciszą po burzy.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i mieszkam sama w Radomiu. Pracuję jako nauczycielka języka polskiego w liceum – staram się być dla moich uczennic kimś takim jak Olga była dla mnie: kimś kto widzi więcej niż tylko oceny i zachowanie na lekcji.

Mama mieszka niedaleko – czasem przychodzi do mnie na herbatę i rozmawiamy o wszystkim oprócz przeszłości. Tomek mieszka w Warszawie – rzadko dzwoni, ale wiem że sobie radzi.

Cisza już mnie nie przeraża – nauczyłam się ją oswajać. Ale czasem nocą budzę się zlękniona tym samym dźwiękiem trzaskających drzwi…

Czy można naprawdę wybaczyć rodzinie wszystko? Czy da się kiedyś przestać być tą cichą dziewczynką z Radomia? Może Wy wiecie lepiej ode mnie…