Mam 67 lat, mieszkam sama i proszę dzieci o pomoc, ale one odmawiają. Nie wiem, jak dalej żyć – historia Zofii z Poznania
Telefon zadzwonił po raz trzeci tego dnia. Spojrzałam na wyświetlacz z nadzieją, że to wreszcie córka. Niestety, znowu reklama garnków. Oparłam się ciężko o kuchenny blat, czując jak łzy cisną mi się do oczu. Mam 67 lat i coraz częściej pytam siebie: jak to możliwe, że mając dwoje dzieci, jestem tak potwornie sama?
Nazywam się Zofia. Mieszkam w Poznaniu, w bloku z wielkiej płyty na Winogradach. Mój mąż, Andrzej, zmarł nagle dziesięć lat temu – zawał serca podczas spaceru z psem. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zostałam sama z dwójką dorosłych dzieci: synem Bartkiem i córką Magdą. Wydawało mi się wtedy, że będziemy sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Przecież tyle im poświęciłam…
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu dom tętnił życiem. Bartek przychodził z narzeczoną, Magda wpadała z wnuczką na niedzielny rosół. Dziś? Bartek mieszka pod Warszawą, Magda w Luboniu – niby blisko, ale jakby na innym kontynencie. Ostatni raz widziałam ich razem na moich urodzinach dwa lata temu. Od tamtej pory tylko telefony – coraz rzadsze i coraz krótsze.
Wszystko zaczęło się psuć po śmierci Andrzeja. Bartek miał wtedy trudny czas w pracy, Magda była świeżo po rozwodzie. Próbowałam być dla nich wsparciem, ale chyba nie umiałam. Może byłam zbyt wymagająca? Może za bardzo chciałam kontrolować ich życie? Nie wiem.
Pewnego dnia zadzwoniłam do Bartka:
– Synku, może przyjechałbyś w weekend? Pomógłbyś mi powiesić firanki i naprawić kran.
– Mamo, nie dam rady. Praca, dzieciaki… Poza tym to tylko firanki, poproś sąsiada.
Zamurowało mnie. Sąsiad? Przecież to mój syn powinien mi pomóc! Ale nie powiedziałam nic. Tylko odłożyłam słuchawkę i poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi krzesło spod nóg.
Z Magdą jest podobnie. Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie. Po rozwodzie zamknęła się w sobie. Dzwonię:
– Madziu, może przyjedziesz na kawę? Tak dawno cię nie widziałam.
– Mamo, mam tyle pracy… A poza tym muszę zawieźć Olę na angielski i zrobić zakupy.
Zawsze coś. Zawsze ktoś ważniejszy ode mnie.
Najgorsze są wieczory. Siedzę sama w kuchni, patrzę na stare zdjęcia – dzieci na kolanach Andrzeja, ja z uśmiechem od ucha do ucha. Wtedy miałam dla kogo żyć. Teraz…
Czasem próbuję sobie tłumaczyć: mają swoje życie, swoje problemy. Ale czy to znaczy, że ja już się nie liczę? Czy naprawdę jestem tylko ciężarem?
W zeszłym roku zachorowałam na zapalenie płuc. Leżałam w łóżku przez tydzień, nie miał mi kto zrobić zakupów ani podać herbaty. Zadzwoniłam do Bartka:
– Synku, źle się czuję…
– Mamo, nie mogę teraz przyjechać. Może zamów coś przez internet?
Magda przysłała mi SMS-a: „Trzymaj się, mamo”. I tyle.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o domu opieki. Ale przecież nie jestem jeszcze taka stara! Mam siłę chodzić po schodach (choć coraz trudniej), gotuję sobie obiady (choć coraz częściej jem kanapki), sprzątam (choć coraz mniej dokładnie). Ale samotność boli bardziej niż ból w kolanach.
Sąsiedzi próbują mnie pocieszać:
– Pani Zosiu, dzieci teraz takie są…
– Pani Zosiu, trzeba się cieszyć tym, co jest.
Ale jak się cieszyć ciszą?
Czasem odwiedza mnie Basia z drugiego piętra. Jest młodsza ode mnie o dziesięć lat i zawsze pełna energii:
– Zosiu, chodź ze mną na nordic walking!
– Nie mam siły…
– To chodź chociaż do klubu seniora! Tam jest fajnie – śpiewamy piosenki z młodości.
Poszłam raz. Było miło – śmiech, kawa, wspomnienia o dawnych czasach. Ale kiedy wróciłam do pustego mieszkania, poczułam jeszcze większą pustkę.
Najbardziej boli mnie to, że moje dzieci traktują mnie jak obowiązek do odhaczenia. W święta dostaję SMS-y: „Wesołych Świąt, mamo!” albo „Sto lat!”. Czasem paczkę z czekoladkami przez kuriera. Ale czy to jest miłość?
Próbowałam rozmawiać z Bartkiem:
– Synku, czy ja coś zrobiłam nie tak? Dlaczego tak rzadko dzwonisz?
– Mamo, nie przesadzaj! Przecież dzwonię…
– Ale ja czuję się samotna…
– Mamo, wszyscy jesteśmy samotni! Taki jest świat.
Z Magdą rozmowa wyglądała podobnie:
– Madziu, tęsknię za tobą…
– Mamo, nie dramatyzuj! Masz przecież znajomych.
Może rzeczywiście dramatyzuję? Może powinnam być wdzięczna za to, co mam? Ale czy wdzięczność wystarczy do szczęścia?
Ostatnio zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewam tam wszystkie żale i tęsknoty. Piszę o Andrzeju – jak bardzo mi go brakuje; o dzieciach – jak bardzo chciałabym je przytulić; o wnuczce Oli – jak bardzo chciałabym ją zabrać na lody do Starego Browaru.
Czasem myślę o tym, żeby po prostu przestać dzwonić i czekać aż sami się odezwą. Ale boję się tej ciszy jeszcze bardziej niż samotności.
W zeszłym tygodniu wydarzyło się coś dziwnego. Zadzwoniła do mnie była synowa Bartka – Aneta:
– Pani Zosiu, Ola ma urodziny za dwa tygodnie. Może przyjedzie pani do nas?
Serce mi zabiło mocniej. Przygotowałam prezent – sweterek własnoręcznie wydziergany na drutach – i pojechałam pociągiem do Warszawy. Ola rzuciła mi się na szyję:
– Babciu! Tak dawno cię nie widziałam!
Bartek był trochę spięty:
– Mamo, dobrze że jesteś…
Ale potem szybko wrócił do swoich spraw – telefonów i laptopa. Siedziałam przy stole z Anetą i Olą, a Bartek tylko zerkał zza drzwi:
– Mamo, muszę zaraz wyjść na spotkanie…
Wróciłam do Poznania z mieszanymi uczuciami: radość przeplatała się z żalem.
Dwa dni później zadzwoniła Magda:
– Mamo, słyszałam że byłaś u Bartka…
– Tak…
– Mogłaś powiedzieć wcześniej.
– Madziu, przecież ty nigdy nie masz czasu…
– Bo pracuję! Nie rozumiesz?
Znowu kłótnia przez telefon. Znowu łzy.
Czasem myślę: może to ja jestem winna? Może za bardzo ich rozpieszczałam? Może powinnam była być bardziej stanowcza? A może po prostu taki jest los matek w Polsce – najpierw oddajemy wszystko dzieciom, a potem zostajemy same?
Ostatnio coraz częściej rozważam przeprowadzkę do domu spokojnej starości. Basia mówi:
– Zosiu, nie rób tego! Jeszcze masz życie przed sobą!
Ale jakie życie?
Piszę to wszystko i pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na samotność? Czy dzieci mają prawo zapomnieć o matce tylko dlatego, że mają własne życie? A może to ja powinnam nauczyć się żyć dla siebie?
Czy ktoś z was czuje podobnie? Czy naprawdę starość musi oznaczać pustkę i tęsknotę?