U progu zmierzchu: nowe życie – Historia Elżbiety z Nowego Sącza
Wszystko zaczęło się od krzyku. – Ty chyba zwariowałaś, Elka! – wrzasnął Andrzej, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z siebie nie tylko tłuszcz po niedzielnym obiedzie, ale i ciężar ostatnich miesięcy. W tej jednej chwili poczułam, że już nie dam rady. Że coś się we mnie złamało.
Mam na imię Elżbieta. Mam 56 lat i mieszkam w Nowym Sączu. Przez całe życie byłam tą, która trzyma wszystko w ryzach: dom, dzieci, rachunki, nawet humory męża. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale geriatrii – ironia losu, bo dziś sama czuję się jak pacjentka wymagająca opieki. Andrzej był kiedyś czuły, troskliwy, ale od kilku lat coraz częściej zamykał się w sobie, a potem – w butelce. Alkohol stał się jego codziennością, a ja – jego cieniem.
Nasze dzieci – Paweł i Marta – wyjechały do Krakowa. Paweł założył rodzinę, Marta studiuje i pracuje dorywczo. Dzwonią rzadko. Zawsze powtarzałam sobie: „Nie przeszkadzaj im, nie narzucaj się”. Ale kiedy wieczorami siadam sama przy stole, słyszę tylko tykanie zegara i własne myśli.
Tamtego dnia wszystko się posypało. Moja mama trafiła do szpitala po udarze. Ojciec już dawno nie żyje, a ja jestem jedynaczką. Musiałam codziennie jeździć do szpitala, potem organizować opiekę domową. Andrzej miał pretensje: – Po co tam siedzisz całymi dniami? Przecież ona i tak już nic nie pamięta! – mówił z goryczą.
– To moja matka! – krzyczałam przez łzy. – Gdybyś ty był chory, też bym cię nie zostawiła!
– Ale ja nie jestem twoją matką! – odburknął.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: „A może powinnam go zostawić?”.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Praca, szpital, dom. Andrzej coraz częściej znikał na całe wieczory. Czułam się jak służąca: gotowałam mu obiady na zapas, prałam jego rzeczy, a on nawet nie pytał, jak się czuję.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina:
– Elżuniu, widziałam twojego Andrzeja pod sklepem z tymi jego kolegami… Może byś z nim porozmawiała?
– Halinko, ja już nie mam siły – odpowiedziałam cicho.
– A dzieci? Może one coś powiedzą?
– Nie chcę ich martwić…
Ale Halina nie dawała za wygraną. – Przyjdź do nas jutro na kawę. Pogadamy jak kobieta z kobietą.
Poszłam. Przy stole siedziały jeszcze dwie inne sąsiadki: Teresa i Bożena. Wszystkie po pięćdziesiątce, każda z własnym bagażem rozczarowań i strat.
– Elka, musisz pomyśleć o sobie – powiedziała Teresa stanowczo. – Ja też całe życie byłam dla innych. Mąż mnie zostawił dla młodszej, dzieci wyjechały za granicę. Wiesz co zrobiłam? Zaczęłam chodzić na nordic walking i zapisałam się na kurs tańca! Żyję!
Bożena dodała: – Ja po śmierci męża myślałam, że już nic mnie nie czeka. A teraz jeżdżę z wnukami na rowerach po okolicy i czuję się młodsza niż dwadzieścia lat temu!
Słuchałam ich z niedowierzaniem. Jak one to robią? Skąd mają siłę?
Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Andrzej siedział przed telewizorem z piwem w ręku.
– Gdzie byłaś? – zapytał bez zainteresowania.
– U Haliny.
– Znowu plotki?
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy od lat nie poczułam wyrzutów sumienia.
Następnego dnia zadzwoniła Marta:
– Mamo, słyszałam od cioci Haliny, że coś jest nie tak…
Zacisnęłam powieki ze złości i wstydu. – Wszystko dobrze, kochanie.
– Mamo… Nie okłamuj mnie. Tata pije?
Zamilkłam.
– Mamo, jeśli chcesz, przyjadę na weekend.
– Nie trzeba… Muszę sobie poradzić sama.
Ale Marta przyjechała mimo wszystko. Kiedy weszła do domu i zobaczyła ojca śpiącego na kanapie w środku dnia, spojrzała na mnie z rozpaczą.
– Mamo… Dlaczego to znosisz?
– Bo tak trzeba…
– Nie! Ty też masz prawo być szczęśliwa!
Rozpłakałam się jak dziecko.
Po tym weekendzie zaczęłam coś zmieniać. Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury. Poznałam tam Grażynę i Jolę – kobiety po przejściach, które wspierały się nawzajem.
W domu było coraz gorzej. Andrzej miał pretensje o wszystko: że nie ma obiadu na czas, że nie ma czystych koszul, że za dużo wydaję na siebie.
Pewnego wieczoru wrócił pijany i zaczął krzyczeć:
– Po co ci ta joga? Chcesz sobie znaleźć nowego faceta?
– Chcę znaleźć siebie! – wykrzyczałam mu prosto w twarz.
Zamilkł zdziwiony moją odwagą.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do mamy na kilka dni. Potrzebowałam oddechu.
Mama była coraz słabsza. Kiedy trzymałam ją za rękę w szpitalu, spojrzała mi głęboko w oczy:
– Eluś… Nie zmarnuj życia tak jak ja…
Te słowa dźwięczą mi w uszach do dziś.
Po powrocie do domu Andrzej był inny – cichy, przygaszony. Próbował przepraszać:
– Elka… Może pojedziemy razem do sanatorium? Spróbujemy jeszcze raz?
Ale ja już wiedziałam, że to nie wystarczy.
Zaczęły się rozmowy o rozwodzie. Paweł był przerażony:
– Mamo… Przecież wy zawsze byliście razem!
– Byliśmy… Ale już nie jesteśmy rodziną. Jesteśmy dwójką obcych ludzi pod jednym dachem.
Andrzej próbował mnie zatrzymać:
– Przecież jestem chory! Kto się mną zajmie?
Patrzyłam na niego ze smutkiem:
– Ja już nie mam siły być pielęgniarką dla wszystkich oprócz siebie.
Rozwód był trudny i bolesny. Straciłam dom rodzinny – Andrzej został w mieszkaniu po teściach, ja wynajęłam kawalerkę na obrzeżach miasta. Było mi ciężko finansowo, ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.
Mama zmarła kilka miesięcy później. Byłam przy niej do końca.
Dziś jestem sama… ale nie samotna. Spotykam się z Grażyną i Jolą na kawie, chodzimy razem do kina i na spacery po Plantach. Czasem odwiedzam Martę w Krakowie albo Pawła i jego rodzinę pod Wieliczką.
Często pytają mnie: – Elka, żałujesz?
Nie żałuję niczego oprócz tego, że tak długo czekałam na odwagę.
Czy naprawdę musimy czekać aż życie nas złamie, żeby zacząć żyć dla siebie? A może każda z nas powinna zapytać siebie: „Czego pragniesz naprawdę?”