Kto chciał karać, ten wszystko stracił – Historia polskiego mężczyzny o rodzinie, egoizmie i samotności
– Znowu wracasz późno? – zapytałem, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stałem w kuchni, patrząc na zegar. Była 21:30. Zuzanna zdjęła płaszcz i rzuciła go na krzesło.
– Tomasz, przecież mówiłam ci, że mam spotkanie w pracy. To ważne dla mojego projektu – odpowiedziała zmęczonym głosem.
Zacisnąłem pięści. W głowie kłębiły mi się myśli: „Znowu praca ważniejsza ode mnie. Ważniejsza od dzieci. Od rodziny.”
Nie tak miało być. Kiedy braliśmy ślub w kościele św. Anny na warszawskiej Starówce, przysięgaliśmy sobie miłość i wsparcie. Wtedy Zuzanna była cicha, skromna, zawsze w cieniu. Ja – głowa rodziny, pracowałem jako kierownik magazynu w hurtowni spożywczej. Ona zajmowała się domem i naszymi dziećmi: Olą i Kubą.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Zuzanna wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Najpierw nieśmiało – kilka godzin dziennie w biurze rachunkowym. Potem coraz więcej obowiązków, kursy, szkolenia. W końcu awans – kierowniczka działu finansowego w dużej firmie logistycznej.
Pamiętam ten dzień. Przyszła do domu z butelką wina i szerokim uśmiechem.
– Tomek! Dostałam awans! – krzyknęła, rzucając mi się na szyję.
Pocałowałem ją z obowiązku, ale w środku poczułem ukłucie niepokoju. Co to znaczy dla nas? Dla mnie?
Z czasem zaczęła wracać coraz później. Dzieci pytały: „Gdzie mama?” Ja odpowiadałem: „W pracy.” Ale czułem narastającą złość. Przecież to ja miałem być filarem rodziny! To ja miałem zarabiać na dom!
Zacząłem robić jej wyrzuty. Najpierw delikatnie:
– Może byś czasem ugotowała obiad? Ola mówiła, że tęskni za twoimi naleśnikami.
– Tomek, przecież możesz ugotować. Ja też pracuję – odpowiadała spokojnie.
Potem coraz ostrzej:
– Wiesz co? Może powinnaś sobie znaleźć inną rodzinę, skoro ta ci nie wystarcza!
Zuzanna milczała. Patrzyła na mnie tym swoim spokojnym wzrokiem, który zawsze doprowadzał mnie do szału.
Dzieci zaczęły unikać wspólnych posiłków. Kuba zamykał się w pokoju z gitarą, Ola znikała u koleżanek. Ja coraz częściej siedziałem sam przed telewizorem z piwem w ręku.
Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Zuzanny z Olą:
– Mamo, czemu tata jest taki zły?
– Kochanie… Tata musi się nauczyć, że świat się zmienia.
Poczułem się zdradzony. Jakby wszyscy byli przeciwko mnie.
Postanowiłem „ukarać” Zuzannę za jej sukcesy. Przestałem z nią rozmawiać, ignorowałem jej prośby o pomoc w domu. Kiedy poprosiła mnie o odebranie Oli ze szkoły, powiedziałem:
– Nie mam czasu. Mam swoje sprawy.
W rzeczywistości siedziałem wtedy w samochodzie pod blokiem i paliłem papierosa za papierosem.
Zuzanna coraz częściej wychodziła z domu nawet w weekendy – konferencje, szkolenia, wyjazdy służbowe. Dzieci przyzwyczaiły się do jej nieobecności. Ja czułem się coraz bardziej niepotrzebny.
W pracy też nie było lepiej. Mój szef – młodszy ode mnie o dziesięć lat – zaczął sugerować zmiany w zarządzaniu magazynem. Koledzy śmiali się z moich „staromodnych” metod.
Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. W kuchni siedziała Zuzanna z jakimś mężczyzną – wysokim brunetem w garniturze.
– To jest Michał, mój kolega z pracy – powiedziała spokojnie.
Nie powiedziałem ani słowa. Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. W głowie miałem tylko jedno: „Ona mnie zdradza.”
Od tego dnia zacząłem śledzić Zuzannę. Sprawdzałem jej telefon, przeglądałem maile. Nic nie znalazłem – tylko służbowe rozmowy i wiadomości od dzieci.
Coraz częściej wybuchały kłótnie:
– Nie obchodzi cię już ta rodzina! – krzyczałem.
– Tomek, ja po prostu chcę się rozwijać! Chcę być kimś więcej niż tylko żoną i matką!
– A ja? Ja się nie liczę?
– Liczysz się… Ale nie możesz mnie więzić w twojej wizji świata!
Któregoś wieczoru Zuzanna spakowała walizkę.
– Wyprowadzam się na jakiś czas do mamy – powiedziała cicho. – Muszę odpocząć od tej atmosfery.
Dzieci pojechały z nią.
Zostałem sam w pustym mieszkaniu na Ursynowie. Przez pierwsze dni czułem ulgę: „Wreszcie spokój.” Ale potem przyszła cisza tak gęsta, że aż bolało.
Próbowałem dzwonić do dzieci – nie odbierały. Pisałem do Zuzanny – odpisywała krótko i rzeczowo.
W pracy dostałem wypowiedzenie – firma przechodziła restrukturyzację, a ja byłem „za drogi”.
Siedziałem wieczorami przy kuchennym stole i patrzyłem na zdjęcia rodzinne: Ola na rowerze, Kuba z gitarą, Zuzanna uśmiechnięta na wakacjach nad Bałtykiem.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama:
– Tomek… Co się dzieje? Ola była u mnie i płakała…
Nie potrafiłem odpowiedzieć.
Próbowałem naprawić relacje – zaproponowałem wspólne spotkanie w kawiarni na Mokotowie.
Zuzanna przyszła sama.
– Tomek… Ja już nie chcę wracać do tego życia. Próbowałam rozmawiać z tobą tyle razy… Ale ty zawsze chciałeś tylko karać mnie za to, że jestem inna niż kiedyś.
Patrzyła mi prosto w oczy. Widziałem w nich smutek i zmęczenie.
– Kocham cię… Ale kocham też siebie. I dzieci potrzebują matki, która jest szczęśliwa.
Nie miałem już siły walczyć.
Rozwiedliśmy się kilka miesięcy później. Dzieci zamieszkały z Zuzanną i jej mamą na Pradze. Ja zostałem sam w naszym dawnym mieszkaniu.
Czasami Ola dzwoni do mnie przed snem:
– Tato… Czemu wszystko musiało się tak skończyć?
Nie wiem, co odpowiedzieć.
Dziś siedzę sam przy kuchennym stole i myślę: czy naprawdę musiałem tak kurczowo trzymać się starego porządku? Czy nie mogłem spróbować zaakceptować zmian? Może gdybym wtedy odważył się porozmawiać szczerze z Zuzanną… wszystko wyglądałoby inaczej?
A wy? Czy potrafilibyście zaakceptować sukces bliskiej osoby bez poczucia zagrożenia? Czy warto karać innych za to, że chcą być szczęśliwi?