Dzień, w którym zawiozłam mamę do domu opieki: Jej spojrzenie śni mi się po nocach

— Nie rozumiem, dlaczego musisz to robić, Aniu — głos mamy drżał, a jej dłonie ściskały rączkę starej torby podróżnej. Stałyśmy na korytarzu naszego mieszkania w Gdańsku, a ja czułam, jakby ktoś ściskał mnie za gardło. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

Miałam wtedy trzydzieści osiem lat i byłam już zmęczona. Zmęczona codziennym łączeniem pracy w szkole, wychowywaniem dwójki dzieci i opieką nad mamą, która coraz częściej zapominała, gdzie jest i kim jestem. Była kiedyś silną kobietą – pielęgniarką, która potrafiła postawić na nogi nawet najbardziej opornych pacjentów. Teraz patrzyła na mnie z mieszaniną lęku i niezrozumienia.

— Mamo, to tylko na jakiś czas. Tam będą o ciebie dbać, będziesz miała towarzystwo… — próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi się łamał. W środku krzyczałam: „Dlaczego ja? Dlaczego muszę wybierać między własnym życiem a twoim bezpieczeństwem?”

Moja córka Zosia stała w drzwiach swojego pokoju i patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Wiedziałam, że zapamięta ten dzień na zawsze. Mój mąż Michał milczał – od tygodni unikał rozmów o mamie, jakby miał nadzieję, że problem sam się rozwiąże.

Droga do domu opieki była długa i cicha. Mama patrzyła przez okno samochodu na znajome ulice, które powoli znikały za szybą. W pewnym momencie położyła mi dłoń na ramieniu.

— Aniu… czy ja już nie wrócę do domu? — zapytała cicho.

Zacisnęłam zęby, żeby nie rozpłakać się na miejscu. — Mamo… nie wiem. Zobaczymy, jak będzie — odpowiedziałam wymijająco.

W domu opieki przywitała nas pielęgniarka o łagodnym uśmiechu. Pokój był czysty, z widokiem na ogród pełen kwiatów. Mama usiadła na łóżku i przez chwilę milczała. Potem spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem – pełnym żalu, rozczarowania i… czegoś jeszcze. Może prośby o wybaczenie? Może pytania: „Dlaczego mnie zostawiasz?”

— Aniu… pamiętasz, jak byłaś mała i bałaś się burzy? Zawsze przychodziłaś do mnie do łóżka… — powiedziała nagle.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Pamiętam, mamo — wyszeptałam.

— Teraz ja się boję — dodała cicho.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją mocno i wyszłam z pokoju, zanim zobaczyła moje łzy.

Wróciłam do pustego mieszkania i poczułam ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Przez pierwsze dni chodziłam jak w transie – sprzątałam jej pokój, wietrzyłam pościel, jakby miała zaraz wrócić. Dzieci pytały o babcię coraz rzadziej. Michał był zadowolony z nowej ciszy w domu.

Ale nocami nie mogłam spać. Wciąż widziałam to spojrzenie mamy – pełne tęsknoty i niezrozumienia. Przypominały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa: jak piekłyśmy razem szarlotkę, jak uczyła mnie szyć na starej maszynie po babci, jak tuliła mnie po pierwszym zawodzie miłosnym.

Zaczęły się telefony z domu opieki. Mama nie chciała jeść, zamykała się w sobie. Pielęgniarki mówiły mi: „To normalne na początku”. Ale ja wiedziałam, że to nie jest normalne dla mojej mamy – ona zawsze była wojowniczką.

Pewnego dnia pojechałam do niej bez zapowiedzi. Siedziała sama w ogrodzie i patrzyła na kwiaty. Usiadłam obok niej.

— Mamo… przepraszam — powiedziałam cicho.

Spojrzała na mnie długo.

— Wiem, że nie miałaś wyjścia — odpowiedziała spokojnie. — Ale wiesz… czasem myślę, że starość to kara za to, że kiedyś byłam silna.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją zabrać do domu, ale wiedziałam, że nie dam rady pogodzić wszystkiego naraz: pracy, dzieci, małżeństwa i opieki nad nią.

Zaczęły się kłótnie z Michałem. Zarzucał mi, że żyję przeszłością i nie potrafię odpuścić. Ja wykrzykiwałam mu w twarz, że nie rozumie, co znaczy być córką jedynaczką i patrzeć na powolne gaśnięcie własnej matki.

Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – zamknęła się w sobie i przestała rozmawiać ze mną o swoich sprawach. Syn Kuba coraz częściej uciekał do kolegów.

Czułam się rozdarta między wszystkimi rolami: matki, żony, córki i nauczycielki. Każdego dnia zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam? Czy gdybym była silniejsza albo bardziej cierpliwa, mama mogłaby zostać z nami?

Minęło kilka miesięcy. Mama przyzwyczaiła się do nowego miejsca – znalazła przyjaciółkę w sąsiednim pokoju, zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne. Ale jej spojrzenie nigdy się nie zmieniło – za każdym razem, gdy ją odwiedzałam, widziałam w jej oczach cień tęsknoty za domem.

Dziś wiem jedno: żadna decyzja nie jest czarno-biała. Każda niesie ze sobą ból i konsekwencje. Czasem zastanawiam się: czy gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym inaczej? Czy można pogodzić własne szczęście z odpowiedzialnością za tych, których kochamy najbardziej?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale jedno wiem na pewno: spojrzenie mojej mamy będzie mi towarzyszyć już zawsze.