„Nie jesteś jak teściowie” – historia matki, która nie może dorównać oczekiwaniom córki

„Wiesz, mamo, jak to jest patrzeć, jak teściowie co miesiąc pomagają nam finansowo, a ty… ty nic?” – głos Julii był ostry jak brzytwa, choć oczy miała czerwone od łez. Stała pośrodku mojej małej kuchni, wśród starych garnków i wyblakłych firanek, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Patrzyłam tylko na swoje ręce – te same, które przez lata nosiły ją na rękach, a teraz były już pomarszczone i sine od żył.

„Julia, przecież wiesz, że oddałabym ci wszystko, gdybym tylko mogła. Ale mam tylko emeryturę. Twoja pensja jest wyższa niż moja ostatnia wypłata w szkole…” – próbowałam cicho tłumaczyć, ale ona tylko machnęła ręką.

„To nie o pieniądze chodzi, mamo. Po prostu… czuję się gorsza, kiedy widzę, jak oni pomagają, a ty nie możesz. Jakbym była mniej ważna.”

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Czy nie widziała, ile poświęciłam? Czy nie pamiętała tych wszystkich lat? Przypomniałam sobie dzień, kiedy po raz pierwszy poczułam jej ruchy pod sercem – miałam wtedy 41 lat. Mój mąż, Andrzej, płakał ze szczęścia. Lata starań, wizyt u lekarzy w Warszawie i Poznaniu, szeptów sąsiadek o „Bożej woli” i „babskiej winie”. Kiedy Julia przyszła na świat, była naszym cudem.

Ale Andrzej zmarł nagle na zawał, gdy Julia miała zaledwie 13 lat. Zostałyśmy same. Pracowałam wtedy jako nauczycielka matematyki w podstawówce w Radomiu – dwie zmiany dziennie plus korepetycje po domach. Oszczędzałam na wszystkim oprócz niej. Nigdy nie miała modnych butów jak koleżanki, ale zawsze czekała na nią ciepła zupa i czysta pościel. Nie jeździła na kolonie nad morze – ale każde lato spędzałyśmy u mojej siostry w Bieszczadach, zbierając jagody.

Gdy Julia dostała się na studia do Krakowa, sprzedałam złoty pierścionek po mamie – żeby opłacić jej pierwszy semestr akademika. Nigdy jej o tym nie powiedziałam. Nie chciałam, żeby czuła się zobowiązana. Chciałam tylko dać jej szansę na lepsze życie.

A teraz stoi przede mną dorosła kobieta, matka dwójki dzieci i wypomina mi to, czego nie mogę jej dać.

„Mamo, wiesz ile razy musiałam odmawiać rodzicom Michała, kiedy proponowali pieniądze na dzieci? Czuję się jakbym ciągle coś im zawdzięczała! A ty… ty zawsze taka dumna, nigdy o nic nie prosisz!”

„Julia… to nie duma. Po prostu… nie chcę być dla ciebie ciężarem. Sama ledwo wiążę koniec z końcem. Nie dam ci pieniędzy, których nie mam.”

„Ale mogłabyś chociaż zapytać, jak sobie radzimy! Pokazać, że ci zależy!”

Wtedy pękłam. „Myślisz, że mi nie zależy? Każdego wieczoru modlę się za was! Każdego dnia myślę o tobie i twoich dzieciach! Tylko… nie wiem już jak ci pomóc, kiedy ciągle porównujesz mnie do nich!”

Julia zamilkła. Spojrzała przez okno na podwórko sąsiadów – tam suszyły się pieluchy na sznurku. Powietrze było ciężkie od letniego upału i niewypowiedzianych słów.

„Wiesz jak to było u mnie w domu?” – zapytałam cicho. „Moja mama czasem nie miała nawet na chleb. Ale nigdy jej tego nie wypominałam. Byłam wdzięczna za miłość.”

Julia wzruszyła ramionami. „Teraz są inne czasy, mamo. Wszyscy czegoś oczekują… wszyscy porównują…”

Nie wiedziałam już co powiedzieć. Poczułam się stara i zbędna – jakbym była tylko przypomnieniem tego, czego Julia nie ma.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Słuchałam deszczu bębniącego o blaszany dach i myślałam o wszystkim, co zrobiłam źle. Czy powinnam była mniej oszczędzać? Czy powinnam była prosić o pomoc jeszcze za życia Andrzeja? Czy powinnam była pokazać Julii swój ból?

Rano zadzwoniła sąsiadka – pani Halina z parteru.

– Słyszałam wczoraj Julię… Nie bierz sobie tego do serca. Młodzi dziś nie wiedzą jak nam było ciężko.

Ale mi wcale nie było lżej. Poszłam na targ po trochę owoców dla wnuków. Sprzedawczyni zapytała:

– Co taka zamyślona jesteś?

– Ach… tak sobie myślę, jak bardzo wszystko się zmieniło.

Kiedy wróciłam do domu, znalazłam wiadomość od Julii: „Przepraszam za wczoraj. Po prostu czasem trudno mi patrzeć na różnice między naszymi rodzinami.” Nie wiedziałam co odpisać.

Wieczorem usiadłam przy starym stole i napisałam do niej list:

„Kochana Julio,

Wiem, że nie mogę dać ci tego wszystkiego, co byś chciała albo co inni mogą dać swoim córkom. Ale pamiętaj – kocham cię ponad wszystko i oddałabym ci ostatnią kromkę chleba. Może nie jestem bogata pieniędzmi – ale jestem bogata miłością do ciebie i twoich dzieci.

Twoja mama”

List leży do dziś na moim stole. Nie wysłałam go – może boję się, że Julia przeczyta go i znów poczuje tylko różnicę między tym co ma a tym czego jej brakuje.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę jesteśmy dziś mniej warci jako rodzice tylko dlatego, że nie możemy pomóc dzieciom pieniędzmi? A może to dzieci zapomniały ile znaczy ciepłe słowo i uścisk?

Co wy myślicie – gdzie popełniliśmy błąd?