Była teściowa nie daje mi żyć – historia o tym, jak trudno uwolnić się od przeszłości

– Znowu nie posprzątałaś przed szkołą? – głos pani Haliny rozległ się w moim telefonie, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”. – Dziecko nie może żyć w takim bałaganie!

Zacisnęłam powieki, próbując nie wybuchnąć. Była teściowa dzwoniła codziennie. Czasem dwa, trzy razy. Zawsze z pretensjami, zawsze z radami, zawsze z tym swoim tonem, który sprawiał, że czułam się jak śmieć. Wojtek, mój były mąż, od dwóch lat mieszkał z nową partnerką i ich synkiem na drugim końcu miasta. Alimenty? Spóźniał się regularnie. Ale to ja byłam tą złą matką, bo nie miałam czasu na mycie okien co tydzień.

– Pani Halino – powiedziałam cicho, żeby nie obudzić Zosi. – Proszę nie dzwonić tak wcześnie. Muszę szykować córkę do szkoły.

– Gdybyś była lepszą matką, nie musiałabym cię pilnować! – usłyszałam w odpowiedzi i poczułam znajome ukłucie w żołądku.

Sześć lat życia z Wojtkiem. Sześć lat pod jednym dachem z jego matką, bo „tak będzie taniej”, „tak będzie wygodniej”. Sześć lat wiecznych pretensji, kontroli i upokorzeń. Uciekłam stamtąd z Zosią w środku nocy, kiedy po raz kolejny usłyszałam, że jestem nikim i nigdy sobie nie poradzę.

Teraz mieszkamy same w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Nie jest idealnie – ściany pamiętają czasy Gierka, a sąsiad z góry gra na akordeonie do późna w nocy. Ale to nasze miejsce. Nasz azyl. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Pani Halina nigdy nie pogodziła się z rozwodem. Dla niej byłam winna wszystkiemu: temu, że Wojtek pił, że nie chciał pracować, że uciekał z domu na całe noce. „Gdybyś była lepszą żoną…” – powtarzała jak mantrę. Nawet teraz, kiedy jej syn ma nową rodzinę i nowe dziecko, ona wciąż dzwoni do mnie codziennie.

– Zosia powinna jeść więcej warzyw – mówiła ostatnio przez telefon. – Widziałam na zdjęciu z przedszkola, że przytyła.

– Pani Halino, Zosia jest zdrowa – odpowiedziałam spokojnie. – Lekarz mówi, że wszystko jest w porządku.

– Lekarz! Co oni tam wiedzą! Ja wiem lepiej!

Czasem mam wrażenie, że ona naprawdę wierzy w to, co mówi. Że jej kontrola to wyraz troski. Ale ja wiem swoje – to chora potrzeba władzy nad moim życiem.

Najgorsze są wizyty. Pojawia się bez zapowiedzi, zawsze z torbą pełną jedzenia („bo ty pewnie nic nie ugotowałaś”) i workiem krytyki. Otwieram drzwi i widzę jej spojrzenie przesuwające się po każdym kącie mieszkania.

– Znowu masz kurz na półkach – mówi zamiast „dzień dobry”.

Zosia chowa się wtedy do swojego pokoju. Wie, że babcia zaraz zacznie krzyczeć na mamę.

Raz próbowałam postawić granicę.

– Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi – powiedziałam stanowczo.

– To ja jestem babcią! Mam prawo widywać wnuczkę kiedy chcę!

Wojtek? On umywa ręce. „Nie przesadzaj, mama chce dobrze” – mówi przez telefon, kiedy próbuję mu tłumaczyć, że jego matka mnie terroryzuje.

– Może powinnaś być dla niej milsza? – rzucił ostatnio. – W końcu pomaga ci finansowo.

Pomaga? To chyba żart. Ostatni raz dała mi pieniądze na Zosię rok temu – pięćdziesiąt złotych na podręczniki. Za to alimenty od Wojtka spóźniają się regularnie po dwa miesiące.

Czasem mam ochotę wykrzyczeć mu wszystko prosto w twarz: że przez niego straciłam poczucie własnej wartości, że przez niego boję się ludzi, że przez niego każda rozmowa z jego matką to dla mnie trauma.

Ale nie robię tego. Dla Zosi muszę być silna.

Ostatnio sytuacja stała się nie do zniesienia. Pani Halina zaczęła rozpowiadać po rodzinie i sąsiadach, że zaniedbuję dziecko. Że Zosia chodzi głodna i brudna do szkoły. Że spotykam się z „podejrzanymi typami”.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni Zosi.

– Pani Marto, czy wszystko u was w porządku? – zapytała z troską w głosie.

Zamarłam. Wiedziałam od razu, kto stoi za tą plotką.

– Tak… wszystko dobrze… – wydukałam.

Po rozmowie usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Ile jeszcze wytrzymam? Ile razy będę musiała tłumaczyć się obcym ludziom z własnego życia?

Wieczorem zadzwoniłam do Wojtka.

– Twoja mama przekroczyła granicę! Rozpowiada bzdury o mnie po całej dzielnicy!

– Przesadzasz…

– Nie! Tym razem nie przesadzam! Albo porozmawiasz z nią, albo zgłoszę sprawę na policję!

W słuchawce zapadła cisza.

– Dobra… pogadam z nią – mruknął w końcu i rozłączył się bez pożegnania.

Nie wierzę mu. Nigdy nie stanął po mojej stronie.

Zosia przyszła do mnie i przytuliła się mocno.

– Mamusiu… babcia mówiła dziś w szkole, że tata mnie już nie kocha…

Serce mi pękło. Jak można tak krzywdzić własne dziecko?

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o latach upokorzeń, o samotności, o strachu przed kolejnym telefonem od pani Haliny. Czy naprawdę jestem tak beznadziejna? Czy zasłużyłam na to wszystko?

Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Ale zobaczyłam też coś jeszcze: determinację.

Nie pozwolę już więcej nikomu niszczyć mojego życia. Dla siebie i dla Zosi muszę postawić granicę – nawet jeśli oznacza to konflikt z całą rodziną mojego byłego męża.

Czy naprawdę każda samotna matka musi walczyć o szacunek i spokój? Dlaczego tak trudno uwolnić się od przeszłości? Może ktoś z was zna sposób na to, jak odzyskać kontrolę nad własnym życiem?