Córka, która pragnie być matką: Moja opowieść o stracie, nadziei i sile miłości
— Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że już jest za późno? — głos Agaty drżał, choć próbowała udawać obojętność. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, a przez otwarte okno wpadał zapach świeżo skoszonej trawy. Był czerwcowy wieczór, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu.
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. Widziałam jej oczy — te same, które patrzyły na mnie z ufnością, gdy była małą dziewczynką. Teraz były pełne niepokoju i żalu. W głowie miałam jeszcze obrazy z zeszłego miesiąca, z wesela mojej siostrzenicy w Poznaniu. Wszystko było tam idealne: biała suknia, śmiech gości, szczęście wypisane na twarzy młodej pary. Agata przez cały wieczór uśmiechała się uprzejmie, ale widziałam, jak bardzo ją to boli.
— Nie wiem, kochanie — odpowiedziałam w końcu cicho. — Ale wiem, że bardzo cię kocham i chcę twojego szczęścia.
Agata odwróciła wzrok. Zawsze była silna, uparta, ambitna. Skończyła studia z wyróżnieniem, zrobiła doktorat z biologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracuje w laboratorium, prowadzi badania nad nowotworami. Zawsze powtarzała: „Jeszcze mam czas na rodzinę”. Ale czas płynął szybciej niż się spodziewałyśmy.
Po weselu wracałyśmy tramwajem przez nocne miasto. Agata patrzyła przez okno na rozświetlone ulice i nagle powiedziała:
— Mamo, ja chyba nigdy nie będę miała dziecka.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież zawsze jej powtarzałam: „Najpierw wykształcenie, potem kariera, a potem rodzina”. Sama byłam młodą matką — miałam 22 lata, gdy urodziłam Agatę. Wtedy świat był inny. Teraz wszystko jest trudniejsze.
W domu długo nie mogłam zasnąć. Przypominałam sobie wszystkie nasze rozmowy z ostatnich lat. O tym, jak Agata rozstała się z Michałem po siedmiu latach związku — bo on nie chciał dzieci. O tym, jak próbowała randkować przez aplikacje, ale zawsze trafiała na mężczyzn niedojrzałych albo takich, którzy bali się odpowiedzialności. O jej łzach po kolejnych rozczarowaniach.
— Może powinnam spróbować in vitro? — zapytała mnie kiedyś nieśmiało.
— To twoje życie — odpowiedziałam wtedy wymijająco. Bałam się tego tematu. Bałam się o nią.
W pracy Agata jest szanowana, ale w domu czuje się samotna. Jej przyjaciółki mają już dzieci w podstawówce albo nawet w liceum. Na spotkaniach rodzinnych zawsze ktoś pyta: „A ty kiedy?” albo rzuca żartem: „Zegar biologiczny tyka!”. Widzę wtedy, jak Agata się spina i zamyka w sobie.
Ostatnio coraz częściej rozmawiamy o adopcji. Agata mówi:
— Mamo, ja naprawdę chcę być mamą. Może nie musi być biologiczne…
Wiem, że to dla niej ogromny krok. Wiem też, że boi się oceny innych ludzi — rodziny, znajomych z pracy, sąsiadów. W Polsce adopcja przez samotną kobietę to wciąż temat tabu. Ale widzę w jej oczach determinację.
Kilka dni temu przyszła do mnie wieczorem i usiadła na kanapie obok mnie.
— Mamo… — zaczęła cicho. — Czy ty byś mnie wspierała, gdybym zdecydowała się na adopcję?
Objęłam ją mocno.
— Zawsze będę przy tobie — wyszeptałam. — Jesteś moją córką i kocham cię bez względu na wszystko.
Poczułam wtedy ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, bo wreszcie powiedziałyśmy sobie wszystko szczerze. Smutek — bo wiem, ile ją to kosztuje.
Czasem myślę o tym, jak bardzo zmienił się świat od mojego dzieciństwa. Kiedyś kobieta bez męża i dzieci była traktowana jak ktoś gorszy. Dziś niby jest inaczej, ale presja społeczna wciąż jest ogromna. Sama łapię się na tym, że czasem myślę stereotypowo: „Może gdyby była mniej wymagająca… Może gdyby szybciej podjęła decyzję…”. Ale zaraz potem przypominam sobie jej łzy i wiem, że nie mam prawa jej oceniać.
Wczoraj zadzwoniła do mnie moja siostra z gratulacjami dla jej córki — tej samej, która niedawno wyszła za mąż.
— A co u Agaty? — zapytała mimochodem.
— Dobrze — odpowiedziałam krótko.
Nie chciałam tłumaczyć się z życia mojej córki. Nie chciałam słuchać rad typu: „Niech się pospieszy”, „Niech weźmie kogokolwiek”, „Dziecko to sens życia”. Każdy ma swoją drogę.
Dziś rano Agata przyszła do mnie z dokumentami z ośrodka adopcyjnego.
— Mamo… Chciałabym spróbować — powiedziała cicho.
Patrzyłam na nią długo. Widziałam w niej odwagę i nadzieję. Moja córka nie jest już małą dziewczynką — jest kobietą gotową walczyć o swoje szczęście.
Wieczorem siedziałyśmy razem przy stole i piłyśmy herbatę z malinami. Za oknem padał deszcz.
— Mamo… Myślisz, że dam radę? Że będę dobrą mamą?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam. I wiem, że dasz radę.
Czasu nie cofniemy. Nie zmienimy przeszłości ani decyzji podjętych lata temu. Ale możemy zacząć doceniać życie tu i teraz — nawet jeśli wygląda inaczej niż sobie wymarzyłyśmy.
Czasem zastanawiam się: ile matek i córek przeżywa podobne rozterki? Ile kobiet czuje ten sam ból niespełnienia i tęsknoty? Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych kosztem własnego szczęścia? Może warto po prostu być dla siebie dobrym — tu i teraz.