Trzecie dziecko, jedna decyzja – czy miłość wystarczy, gdy życie się wali?
– Zarządzimy dwójką, a trzecią weźmiemy na siebie. Wezmę dodatkową pracę. Czy chcesz się pozbyć dziecka? – zapytał mnie wprost mój mąż, Michał, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
Siedzieliśmy przy kuchennym stole w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Za ścianą spały nasze dzieci: ośmioletnia Lena i pięcioletni Kuba. Wokół panował półmrok, tylko światło z korytarza rzucało na ścianę cienie. W tej ciszy jego pytanie zabrzmiało jak wyrok.
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w kubek z zimną herbatą, próbując zebrać myśli. Ostatnie tygodnie były dla mnie jak jazda kolejką górską – mdłości, zmęczenie, niepokój. Test ciążowy potwierdził to, czego się bałam i czego – choć nie powinnam – nie chciałam. Trzecie dziecko. Kolejna rewolucja.
– Nie wiem… – wyszeptałam w końcu. – Michał, ja się boję. Nie damy rady…
– Damy – odpowiedział twardo. – Zawsze dawaliśmy. Ale musisz mi powiedzieć, czego ty chcesz. Bo ja… Ja nie chcę cię stracić przez tę decyzję.
Wiedziałam, że mówi szczerze. Michał był zawsze odpowiedzialny, pracowity, kochający. Ale widziałam też jego zmęczenie – praca w magazynie, dorabianie na Uberze nocami, wieczne liczenie każdej złotówki. Ja pracowałam w przedszkolu na pół etatu, bo tylko na tyle pozwalały mi obowiązki domowe i opieka nad dziećmi.
– A co z Lenką i Kubą? – zapytałam cicho. – Przecież oni już teraz czują się czasem zaniedbani…
– Porozmawiamy z nimi. Jesteśmy rodziną, musimy być razem – powiedział Michał i ujął moją dłoń.
Ale ja wiedziałam, że to nie takie proste. W pracy już raz ledwo przetrwałam powrót po urlopie macierzyńskim. Dyrektorka przedszkola, pani Grażyna, patrzyła na mnie jak na kogoś niepewnego – „Pani Aniu, dzieci są ważne, ale praca też…”. A teraz miałabym znowu znikać na rok? Znowu wracać do pieluch i nieprzespanych nocy?
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Aniu, słyszałam od Leny, że jesteś jakaś smutna. Co się dzieje?
– Mamo… Jestem w ciąży – powiedziałam bez owijania w bawełnę.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Trzecie? Aniu… Ty chyba zwariowałaś! Przecież ledwo wiążecie koniec z końcem! Michał ciągle pracuje, ty wiecznie zmęczona… A dzieci? Kto im da uwagę? Kto wam pomoże?
Poczułam gulę w gardle.
– Mamo, proszę…
– Nie licz na naszą pomoc – przerwała mi ostro. – My z ojcem mamy swoje lata. Chcemy trochę odpocząć! Nie możesz być bardziej odpowiedzialna?
Rozłączyłam się bez słowa. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że mama kocha wnuki, ale zawsze była surowa i praktyczna. Dla niej trzecie dziecko to był kaprys albo głupota.
Wieczorem Michał wrócił z pracy później niż zwykle. Był zmęczony i rozdrażniony.
– Byłem u twojej mamy po drodze – powiedział bez entuzjazmu. – Powiedziała mi to samo co tobie.
– A twoi rodzice?
Michał wzruszył ramionami.
– Ojciec powiedział: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Mama płakała i mówiła, że nie chce już więcej wnuków, bo nie ma siły ich pilnować.
Zostaliśmy sami ze swoim strachem i decyzją.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Lena zaczęła zadawać pytania:
– Mamo, czemu jesteś taka smutna? Pokłóciłaś się z tatą?
Kuba przytulał się do mnie częściej niż zwykle.
W pracy pani Grażyna poprosiła mnie na rozmowę.
– Aniu… Słyszałam plotki. Czy to prawda?
Skinęłam głową.
– Nie wiem, czy będziemy mogli przedłużyć ci umowę po powrocie z urlopu macierzyńskiego – powiedziała sucho. – Musisz to zrozumieć.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Michał próbował mnie pocieszać:
– Może ja wyjadę do Niemiec na jakiś czas? Zarobię więcej…
– I zostawisz mnie samą z trójką dzieci?
– Nie wiem już sam…
Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o przyszłość dzieci, o mieszkanie (które było już za małe dla czwórki). Michał coraz częściej wychodził wieczorami „na spacer”, a ja płakałam w poduszkę.
Pewnej nocy przyśniła mi się dziewczynka – miała może cztery lata i biegała po naszym mieszkaniu z pluszowym misiem w ręku. Śmiała się do mnie: „Mamusiu!”. Obudziłam się zlana potem i długo nie mogłam zasnąć.
Następnego dnia Lena przyszła do mnie z rysunkiem: cała nasza rodzina trzymająca się za ręce. Było tam pięć postaci.
– To kto jest ten piąty? – zapytałam ze ściśniętym gardłem.
– To dzidziuś! – odpowiedziała radośnie Lena.
Popatrzyłam na nią i poczułam coś dziwnego: może to znak?
Wieczorem usiedliśmy z Michałem przy stole.
– Musimy podjąć decyzję – powiedziałam cicho.
Michał spojrzał mi prosto w oczy:
– Ja chcę tego dziecka. Ale jeśli ty nie dasz rady… Jeśli boisz się o siebie albo o nas… Zrobimy tak, jak zdecydujesz. Tylko proszę cię: nie rób tego sama.
Poczułam ulgę i jednocześnie ogromny ciężar odpowiedzialności. Przez kolejne dni rozmawialiśmy długo: o pieniądzach, o pracy (może znajdę coś zdalnego?), o tym, czy możemy zamienić mieszkanie na większe (ale kto nam da kredyt?).
W końcu zadzwoniła do mnie moja siostra Magda:
– Anka… Słyszałam od mamy. Wiesz co? Ja bym chciała mieć trzecie dziecko, ale mój mąż nie chce nawet słyszeć! Ty masz szansę… Nie zmarnuj jej przez strach albo przez ludzi!
To była pierwsza osoba z rodziny, która mnie wsparła.
W końcu podjęliśmy decyzję: zostawiamy wszystko tak jak jest i próbujemy dać radę razem. Michał znalazł dodatkową pracę jako ochroniarz w weekendy; ja zaczęłam dorabiać korepetycjami online wieczorami. Było ciężko – bardzo ciężko. Czasem płakałam ze zmęczenia albo ze strachu przed przyszłością.
Ale kiedy urodziła się nasza Zuzia (tak daliśmy jej na imię), poczułam coś niesamowitego: mimo wszystkich problemów byliśmy razem silniejsi niż kiedykolwiek.
Dziś patrzę na nasze dzieci bawiące się razem w salonie i myślę: czy naprawdę warto było tyle się bać? Czy rodzina to tylko liczby i metry kwadratowe? A może najważniejsze jest to, żeby mieć dla kogo walczyć?
A wy co byście zrobili na moim miejscu? Czy można być szczęśliwym mimo lęku i przeciwności?