Gorzka propozycja teściowej: Kiedy zostałam sama z niemowlakiem
— Nie możesz być taka naiwna, Aniu! — głos mojej teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu mojego mieszkania, zaciśnięte usta, spojrzenie twarde jak stal. W ramionach trzymałam Zosię, która właśnie przestała płakać po kolejnej nieprzespanej nocy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta rozmowa zmieni wszystko.
Mój świat rozpadł się trzy tygodnie wcześniej. Michał, mój mąż, wyszedł do pracy i już nie wrócił. Zostawił tylko krótką wiadomość na stole: „Przepraszam, nie daję rady. Muszę odejść.” Nie było żadnych wyjaśnień, żadnych łez, tylko pustka i echo jego kroków, które wciąż słyszałam w korytarzu. Zosia miała wtedy zaledwie dwa miesiące. Każdego dnia walczyłam z bezsennością, lękiem i samotnością, próbując być dla niej wszystkim, czego potrzebowała. Ale prawda była taka, że sama byłam wrakiem człowieka.
Przez pierwsze dni po odejściu Michała nie miałam siły nawet płakać. Moja mama mieszkała daleko, a przyjaciółki miały swoje życie. Zostałam sama z rachunkami, pieluchami i niekończącym się płaczem. Kiedy zadzwoniła do mnie teściowa, pani Helena, poczułam ulgę. Myślałam, że przyjeżdża, by pomóc. Ale jej twarz, gdy przekroczyła próg, nie zdradzała współczucia.
— Aniu, musimy porozmawiać — zaczęła, siadając sztywno na kanapie. — Michał nie wróci. Musisz to zrozumieć. Ale ja nie pozwolę, żeby moja wnuczka wychowywała się w biedzie.
Zaniemówiłam. Przez chwilę patrzyłam na nią, próbując zrozumieć, dokąd zmierza. Zosia zaczęła się wiercić, więc przytuliłam ją mocniej.
— Co pani ma na myśli? — zapytałam cicho.
— Zosia powinna mieć lepsze życie. Ja i mój mąż możemy ją wychować. Damy jej wszystko, czego potrzebuje. Ty… — zawahała się, patrząc na mnie z góry — jesteś młoda, możesz zacząć od nowa. Oddaj nam Zosię. Zaopiekujemy się nią jak własną córką.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Oddać Zosię? Moją córeczkę? Wszystko we mnie krzyczało „nie!”, ale w głowie pojawiły się wątpliwości. Czy rzeczywiście mogę jej zapewnić to, czego potrzebuje? Czy nie byłoby dla niej lepiej, gdyby wychowywała się w stabilnym domu, z dwojgiem dorosłych, którzy mają pieniądze i czas?
— Nie mogę… — wyszeptałam, ale głos mi się załamał.
— Aniu, pomyśl rozsądnie. — Teściowa nachyliła się do mnie. — Nie masz pracy, nie masz wsparcia. Zosia będzie tu miała wszystko. Ty możesz ją odwiedzać, ale lepiej, żeby mieszkała z nami. To dla jej dobra.
W mojej głowie zaczęły się kłębić wspomnienia. Pierwszy uśmiech Zosi, jej maleńkie paluszki zaciskające się na moim kciuku, zapach jej skóry po kąpieli. Ale też: nieprzespane noce, strach przed przyszłością, samotność, która ściskała mnie za gardło. Czy jestem egoistką, trzymając ją przy sobie?
— Nie wiem… — powiedziałam, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach. — Daj mi czas do namysłu.
Teściowa wstała, poprawiła płaszcz. — Masz tydzień. Potem podejmiemy decyzję za ciebie.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Zosia była niespokojna, jakby wyczuwała moje rozdarcie. Kiedy tuliłam ją do snu, szeptałam: „Nie zostawię cię, córeczko, nie zostawię…” Ale potem, gdy patrzyłam na pustą lodówkę i stosy nieopłaconych rachunków, ogarniała mnie panika. Dzwoniłam do urzędów, szukałam pracy przez internet, ale wszędzie słyszałam to samo: „Z niemowlęciem? To niemożliwe.”
Pewnej nocy, kiedy Zosia płakała już trzecią godzinę, a ja siedziałam na podłodze w kuchni, bezsilna i wyczerpana, zadzwonił telefon. To była moja mama. Słysząc jej głos, rozpłakałam się na dobre.
— Aniu, nie poddawaj się. Jesteś silniejsza, niż myślisz. Zosia cię potrzebuje. Ja przyjadę, pomogę ci, tylko nie oddawaj jej. Proszę.
Te słowa dodały mi otuchy. Następnego dnia zadzwoniłam do teściowej.
— Nie oddam Zosi. To moja córka. Poradzimy sobie.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam zimny głos:
— Skoro tak wybrałaś, nie licz na naszą pomoc.
Odłożyłam słuchawkę, drżąc ze strachu i ulgi jednocześnie. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka walka, ale nie mogłam postąpić inaczej. Moja mama przyjechała kilka dni później. Razem zaczęłyśmy układać życie od nowa. Było trudno, czasem wydawało mi się, że nie dam rady. Ale każda chwila z Zosią była tego warta.
Dziś, po dwóch latach, wciąż zadaję sobie pytanie: czy postąpiłam słusznie? Czy egoizm matki jest grzechem, jeśli wynika z miłości? Może powinnam była dać Zosi szansę na lepsze życie? A może to właśnie bycie razem, mimo wszystko, jest największym darem, jaki mogłam jej dać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?