„Twoja mama wyjeżdża na miesiąc? W takim razie ja wybieram się do swojej!” – Historia o tym, jak jedna walizka zmieniła wszystko
– Twoja mama wyjeżdża na miesiąc? W takim razie ja wybieram się do swojej! – powiedziałam, stojąc w przedpokoju z walizką, a mój mąż, Paweł, patrzył na mnie z niedowierzaniem. W jego oczach widziałam szok, złość i coś jeszcze – może strach, że naprawdę to zrobię. Ale ja już nie byłam tą samą Martą, która przez lata znosiła wszystko w milczeniu.
Wszystko zaczęło się tydzień wcześniej. Siedzieliśmy przy stole, kiedy Paweł rzucił od niechcenia:
– Moja mama zadzwoniła. Zrezygnowała z wyjazdu do sanatorium. Powiedziała, że skoro ty masz urlop, to przyjedzie do nas na miesiąc.
Zamarłam z widelcem w powietrzu. – Na miesiąc? – powtórzyłam, próbując nie podnieść głosu.
– No tak. Przecież i tak będziesz w domu. A ona się nudzi sama.
Wiedziałam, co to oznacza. Teściowa, pani Zofia, była kobietą, która potrafiła zamienić każdy dzień w pole bitwy. Miała swoje zasady, swoje porządki i swoje zdanie na każdy temat. A ja? Ja byłam tylko żoną jej syna, która nigdy nie robiła niczego wystarczająco dobrze.
Przez pierwsze dni próbowałam się nie przejmować. Powtarzałam sobie, że to tylko miesiąc. Że dam radę. Ale już pierwszego wieczoru, kiedy Zofia zaczęła przestawiać moje garnki i wytykać mi, że „w tym domu nawet sól jest źle ułożona”, poczułam, jak narasta we mnie gniew.
– Marta, a czemu ty nie prasujesz Pawłowi koszul? – zapytała przy śniadaniu, patrząc na mnie z wyższością.
– Bo Paweł sam sobie prasuje, jak potrzebuje – odpowiedziałam spokojnie.
– U mnie w domu to mąż zawsze miał wszystko gotowe. Ty chyba nie rozumiesz, co to znaczy być dobrą żoną.
Paweł siedział cicho, udając, że nie słyszy. To bolało najbardziej. Zawsze, gdy jego matka mnie krytykowała, on milczał. Jakby się mnie wstydził. Jakby jej słowa były prawdą.
Z każdym dniem było gorzej. Zofia zaczęła rządzić w kuchni, decydować, co jemy, jak sprzątamy, nawet jak spędzamy wieczory. Paweł coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Zostawałam z nią sama, słuchając jej narzekań i uwag.
– Ty nawet nie umiesz zrobić porządnego rosołu – powiedziała pewnego dnia, kiedy próbowałam ugotować obiad.
– Może pani sama zrobi? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Spojrzała na mnie z pogardą. – W moim wieku nie będę się już uczyć od takich jak ty.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Pawłem.
– Paweł, nie dam rady tak dłużej. Twoja mama mnie niszczy. Nie czuję się tu jak u siebie.
– Przesadzasz. To tylko miesiąc. Ona jest starsza, trzeba jej pomóc. Poza tym, przecież nie robi ci nic złego.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Ty naprawdę tego nie widzisz? Nie słyszysz, jak mnie traktuje?
Wzruszył ramionami i wrócił do telefonu. Wtedy coś we mnie pękło.
Zaczęłam unikać domu. Chodziłam na długie spacery, odwiedzałam koleżanki, przesiadywałam w kawiarni z książką. Ale za każdym razem, gdy wracałam, czułam się jak intruz we własnym mieszkaniu.
Pewnego dnia Zofia przeszła samą siebie. Przyszła do mnie do pokoju, kiedy próbowałam popracować zdalnie.
– Marta, posprzątaj łazienkę. I nie zapomnij o fugach, bo ostatnio były brudne.
– Teraz pracuję. Zrobię to później.
– U mnie w domu nikt nie siedział przed komputerem, kiedy były obowiązki. Ty jesteś leniwa. Pawłowi się nie dziwię, że taki zmęczony wraca do domu.
Nie wytrzymałam. – Może pani wróci do siebie, skoro tu jest tak źle?
– O, już się nie podoba? To ja tu jestem gościem, a ty powinnaś się starać!
Wybiegłam z mieszkania, trzaskając drzwiami. Poszłam do parku i płakałam jak dziecko. Zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo, nie wytrzymam. Ona mnie wykańcza. Paweł mnie nie broni. Czuję się jak służąca.
– Córeczko, przyjedź do mnie. Odpoczniesz, przemyślisz wszystko. Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię tak traktował.
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Paweł czekał na mnie w kuchni.
– Gdzie byłaś? Twoja mina była nie w porządku wobec mojej mamy. Ona się martwiła.
– A ty? Ty się martwisz o mnie?
– Przestań dramatyzować. Jesteś dorosła.
Wtedy podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę. Rano, kiedy Zofia siedziała już przy stole, a Paweł szykował się do pracy, stanęłam w przedpokoju.
– Twoja mama wyjeżdża na miesiąc? W takim razie ja wybieram się do swojej! – powiedziałam głośno, patrząc Pawłowi prosto w oczy.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał z niedowierzaniem.
– To, co powinnam była zrobić już dawno. Jadę do mamy. Potrzebuję odpocząć. Potrzebuję być tam, gdzie ktoś mnie szanuje.
Zofia zaczęła coś mamrotać pod nosem, ale nie słuchałam. Wyszłam, trzaskając drzwiami.
U mamy poczułam ulgę. Przez kilka dni spałam, rozmawiałam z nią, spacerowałam po ogrodzie. Zrozumiałam, jak bardzo byłam samotna w swoim małżeństwie. Jak bardzo pozwoliłam innym decydować o moim życiu.
Paweł dzwonił kilka razy. Najpierw z pretensjami, potem z przeprosinami. Zofia też zadzwoniła – żeby powiedzieć, że „nie tak ją wychowano” i „co ludzie powiedzą”. Ale ja już nie chciałam wracać do starego życia.
Po tygodniu Paweł przyjechał do mojej mamy. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni.
– Marta, wróć. Mama już wyjechała. Nie chcę być sam.
– A ja nie chcę być z kimś, kto nie potrafi mnie obronić. Kto nie widzi, jak bardzo mnie rani.
Milczał długo. W końcu powiedział cicho:
– Może rzeczywiście przesadziłem. Może za bardzo słuchałem mamy. Ale nie chcę cię stracić.
Patrzyłam na niego i widziałam człowieka zagubionego, który nigdy nie nauczył się być mężem, tylko zawsze był synem swojej matki.
– Paweł, jeśli chcesz, żebym wróciła, musisz się zmienić. Musisz postawić granice. Musisz być po mojej stronie, kiedy ktoś mnie krzywdzi.
Obiecał, że spróbuje. Wróciłam do domu, ale już nie byłam tą samą Martą. Zaczęłam mówić głośno o swoich potrzebach. Kiedy Zofia zadzwoniła z kolejnymi radami, powiedziałam jej grzecznie, ale stanowczo, że to mój dom i moje zasady.
Nie było łatwo. Paweł czasem zapominał, czasem wracały stare schematy. Ale ja już wiedziałam, że mam wybór. Że mogę odejść, jeśli znów poczuję się niewidzialna.
Dziś patrzę na siebie sprzed kilku miesięcy i nie poznaję tej kobiety. Czasem pytam siebie: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje w cieniu cudzych oczekiwań? Ile z nas boi się spakować walizkę i powiedzieć „dość”? Może czasem trzeba odejść, żeby naprawdę wrócić do siebie?