Znalazłam dziecko przy torach kolejowych i wychowałam je jak własne – po 25 latach jej przeszłość zapukała do naszych drzwi

„Stój! Co to za dźwięk?” – krzyknęła za mną sąsiadka, ale ja już nie słuchałam. Lutowy wiatr szarpał moim szalikiem, śnieg skrzypiał pod butami, a ja biegłam w stronę torów, bo wśród wycia wichury usłyszałam płacz. Płacz dziecka. To był dźwięk, który nie pozwalał mi się zatrzymać, choć serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

Przy starej budce dróżnika, wśród zasp, leżał zawinięty w brudną kołdrę niemowlak. Dziewczynka. Miała może kilka miesięcy. Jej rączka była sina, a płacz cichł z każdą sekundą. Upadłam na kolana, rozpięłam płaszcz i przytuliłam ją do siebie, próbując ogrzać własnym ciałem. „Boże, nie pozwól jej umrzeć…” – szeptałam, biegnąc do wsi, do domu pielęgniarki, pani Barbary.

Barbara otworzyła drzwi i zamarła. „Ola, co ty…?”

„Znalazłam ją przy torach. Zamarzała. Pomóż!”

Barbara natychmiast przejęła dziecko, zaczęła je rozcierać, podawać mleko, a ja patrzyłam, jak jej doświadczone ręce walczą o życie tej małej istoty. „Musimy zadzwonić na policję” – powiedziała, ale ja złapałam ją za rękę.

„Nie! Jeśli ją zabiorą, trafi do domu dziecka. Nie przeżyje tej drogi. Pozwól mi się nią zająć, chociaż przez noc.”

Barbara spojrzała na mnie długo, potem skinęła głową. „Dobrze. Ale rano musisz coś postanowić.”

Noc spędziłam na krześle, tuląc dziewczynkę, którą nazwałam Lena. Czułam, jak jej oddech staje się coraz spokojniejszy. Nad ranem zasnęła mi na ramieniu. Wtedy już wiedziałam – nie oddam jej nikomu.

Plotki rozeszły się po wsi szybciej niż mróz po polach. „Ola Gajda, ta stara panna, dzieciaka sobie przygarnęła! Pewnie własnego nie miała, to teraz cudze zbiera!” – słyszałam w sklepie, na przystanku, nawet pod kościołem. Ale nie obchodziło mnie to. Przez znajomą w urzędzie załatwiłam tymczasową opiekę, potem adopcję. Policja szukała rodziców, ale nikt się nie zgłosił. Lena była moja.

Pierwsze lata były walką – z nocnymi gorączkami, kolkami, samotnością i własnym strachem. Ale gdy Lena po raz pierwszy powiedziała „mama”, poczułam, że wszystko ma sens. Była bystra, ciekawa świata, śmiała się głośno i płakała równie mocno. W wieku trzech lat znała już wszystkie zwierzęta z książeczek, w wieku pięciu – czytała proste bajki.

„Olu, ona jest wyjątkowa” – mówiła mi Barbara, patrząc na Lenę, która układała puzzle szybciej niż jej wnuczka.

„To nie ja ją taką zrobiłam. To ona mnie zmieniła” – odpowiadałam, choć czasem sama nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.

W szkole Lena była prymuską. Nauczycielki chwaliły ją na każdym zebraniu. „Pani Gajda, Lena to złote dziecko. Ale… czy pani nie myślała, żeby powiedzieć jej prawdę?”

Zawsze wtedy ściskało mnie w gardle. Wiedziałam, że kiedyś będę musiała. Ale jak powiedzieć dziecku, że zostało porzucone na śmierć?

Lena dorastała, a ja z nią. Przeżywałyśmy razem pierwsze miłości, złamane serca, kłótnie o godzinę powrotu do domu i o to, czy może pojechać na koncert do Warszawy. Zawsze wracała do mnie, nawet gdy trzaskała drzwiami i krzyczała: „Nie rozumiesz mnie!”

Gdy miała 18 lat, dostała się na medycynę w Lublinie. Byłam dumna, choć serce mi pękało, gdy pakowała walizki.

„Mamo, dam sobie radę. Ty mnie tego nauczyłaś.”

Przez pierwsze miesiące dzwoniła codziennie. Potem coraz rzadziej. Miała swoje życie, przyjaciół, chłopaka – Michała, który przyjechał z nią na święta. Był cichy, uprzejmy, pomagał mi w kuchni i patrzył na Lenę tak, jakby była całym jego światem.

„Mamo, chcę być pediatrą. Chcę ratować dzieci, tak jak ty uratowałaś mnie.”

Płakałam wtedy długo, bo wiedziałam, że zrobiłam coś dobrego. Że moje życie, choć samotne, miało sens.

Aż pewnego dnia, gdy Lena miała już 25 lat, zadzwoniła do mnie wieczorem. Jej głos był inny – cichy, drżący.

„Mamo… muszę z tobą porozmawiać. Jutro przyjadę.”

Nie spałam całą noc. Rano upiekłam jej ulubione drożdżówki, posprzątałam dom, jakby miała przyjechać delegacja z ministerstwa. Lena weszła bez uśmiechu, bez tej swojej iskry w oczach.

„Co się stało?”

Usiadła naprzeciwko mnie, splatając dłonie.

„W pracy pojawiła się para. Kobieta i mężczyzna. Szukali mnie. Powiedzieli, że są moją rodziną. Że ich siostrzenica zaginęła 25 lat temu. Mają zdjęcia, testy DNA… Mamo, oni wiedzą, że to ja.”

Świat zawirował mi przed oczami. „Lena… ja… chciałam ci powiedzieć, ale nigdy nie miałam odwagi. Bałam się, że mnie znienawidzisz.”

Lena spojrzała na mnie przez łzy. „Nigdy cię nie znienawidzę. Jesteś moją mamą. Ale… co mam teraz zrobić?”

Nie wiedziałam. Przez kolejne dni Lena była jak cień. Dzwonili do niej, pisali. Chcieli się spotkać. Michał próbował ją wspierać, ale ona zamknęła się w sobie.

W końcu przyszła do mnie wieczorem, usiadła na łóżku i wtuliła się jak wtedy, gdy była mała.

„Mamo, boję się. Boję się, że jak ich poznam, to już nie będę twoją córką. Że wszystko się zmieni.”

Objęłam ją mocno. „Lena, zawsze będziesz moją córką. Ale masz prawo poznać swoją historię. Ja cię nie stracę, jeśli ty tego nie zechcesz.”

Spotkanie z biologiczną rodziną odbyło się w kawiarni w Lublinie. Lena wróciła z niego roztrzęsiona.

„Mamo, oni… oni mnie kochali. Szukali mnie całe życie. Ale ja ich nie pamiętam. Dla mnie rodziną jesteś ty.”

Przez kolejne miesiące Lena próbowała pogodzić dwa światy. Jeździła do nich czasem, ale zawsze wracała do mnie. Michał był przy niej, choć jego rodzina zaczęła szeptać: „A może ona nie jest taka, za jaką się podaje? Może coś ukrywa?”

W końcu przyszła do mnie z decyzją.

„Mamo, chcę mieć kontakt z nimi. Ale to ty jesteś moją mamą. To ty mnie wychowałaś, nauczyłaś kochać, walczyć, być sobą. Bez ciebie by mnie nie było.”

Płakałyśmy razem długo. Wiedziałam, że nie jestem jej matką z krwi, ale byłam matką z wyboru. I to było ważniejsze niż wszystko inne.

Dziś Lena ma własną rodzinę. Jest lekarką, ma synka, który mówi do mnie „babciu”. Jej biologiczni krewni są obecni w jej życiu, ale to do mnie dzwoni, gdy jest jej źle. To mnie pyta o radę, gdy nie wie, co zrobić.

Czasem patrzę na nią i myślę: czy gdybym wtedy nie usłyszała tego płaczu przy torach, moje życie miałoby sens? Czy odwaga to tylko wielkie czyny, czy może codzienne wybory, które zmieniają wszystko?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można być matką bez więzów krwi? Czy rodzina to tylko geny, czy coś znacznie więcej?