Mój syn chce się ożenić i wrócić do domu – czy powinnam poświęcić własny spokój dla jego szczęścia?
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – Paweł stał w progu kuchni, z rękami w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona po dwunastu godzinach na kasie w Biedronce. Zupa pyrkała na gazie, młodszy syn, Michał, siedział przy stole z telefonem. Czułam, że coś wisi w powietrzu.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć niepokój.
– Oświadczyłem się Karolinie. Zgodziła się. Chcemy się pobrać… i… zamieszkać razem. Tutaj, z tobą i Michałem.
Zamarłam. W głowie zaczęły mi się kłębić myśli. Nasze dwupokojowe mieszkanie na Bródnie już teraz pękało w szwach. Ja spałam w salonie na rozkładanej kanapie, chłopcy dzielili pokój. Gdzie miałabym pomieścić jeszcze jedną osobę? A może dwie, jeśli pojawi się dziecko?
– Paweł… – zaczęłam ostrożnie – Przecież tu ledwo się mieścimy.
– Mamo, nie stać nas na wynajem. Karolina nie ma pracy, ja dopiero zacząłem w magazynie. Ty zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
Michał spojrzał na mnie spod byka. Wiedziałam, że on też nie jest zachwycony tym pomysłem. Od lat marzył o własnym kącie, choćby o biurku tylko dla siebie.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w oddechy synów za ścianą. Przypomniałam sobie, jak sama byłam młoda i zakochana. Jak marzyłam o własnym domu, o spokoju. Ale życie napisało inny scenariusz – mąż odszedł, zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Przez lata walczyłam o każdy grosz, rezygnowałam z siebie dla nich.
Następnego dnia Karolina przyszła do nas z ciastem. Uśmiechała się nieśmiało, próbowała mnie przekonać:
– Pani Aniu, ja mogę spać nawet na materacu w kuchni! Będę pomagać w domu, gotować, sprzątać…
Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat – pełną nadziei i wiary, że miłość wszystko przetrwa. Ale wiedziałam też, jak szybko ta wiara potrafi się rozpaść pod ciężarem codzienności.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Paweł mówił o ślubie cywilnym, o planach na przyszłość. Michał milczał, bawiąc się łyżką.
– A co ze mną? – wyrwało mu się nagle. – Ja już nie mam prawa do własnego życia?
Zrobiło się cicho. Paweł spojrzał na brata ze złością:
– Przesadzasz! To tylko kwestia czasu, aż sam się wyprowadzisz.
– Łatwo ci mówić! Ty chcesz tu wrócić z żoną, a ja mam się wynosić?
Poczułam narastającą panikę. Moje dzieci zaczynały się kłócić przeze mnie i przez ciasnotę tego mieszkania.
Po kilku dniach rozmów i kłótni zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy. Każda miała inne zdanie:
– Anka, nie możesz poświęcać całego życia dla dzieci! – mówiła Jola. – Oni muszą nauczyć się radzić sobie sami.
– Ale jak mam im odmówić? – pytałam bezradnie. – Przecież to moje dzieci…
W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Zaczęły mi się mylić ceny na kasie, szefowa patrzyła krzywo.
W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Michał zamykał się w pokoju i słuchał muzyki na słuchawkach. Paweł coraz częściej wychodził do Karoliny.
Któregoś wieczoru usiadłam sama przy oknie z kubkiem herbaty. Patrzyłam na światła bloków i zastanawiałam się: czy naprawdę muszę zawsze być tą silną? Czy mogę choć raz pomyśleć o sobie?
Następnego dnia powiedziałam Pawłowi:
– Synku, kocham cię i chcę twojego szczęścia. Ale musisz zrozumieć, że to mieszkanie jest za małe dla nas wszystkich. Może lepiej poczekać jeszcze trochę? Poszukać czegoś razem z Karoliną?
Paweł był wściekły:
– Zawsze wszystko musi być po twojemu! Myślałem, że rodzina to wsparcie!
Wyszedł trzaskając drzwiami. Michał spojrzał na mnie z ulgą i… współczuciem.
Przez kolejne dni Paweł nie odzywał się do mnie. Karolina przestała przychodzić. Czułam się winna i rozdarta – czy naprawdę zrobiłam dobrze?
Po tygodniu Paweł wrócił.
– Przepraszam, mamo – powiedział cicho. – Rozumiem cię. Spróbujemy z Karoliną znaleźć coś swojego…
Przytuliłam go mocno. Wiedziałam jednak, że ta decyzja zostawi ślad na zawsze – we mnie i w nim.
Czasem patrzę na nasze zdjęcia rodzinne i zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy matka powinna zawsze poświęcać siebie dla dzieci? A może czasem trzeba nauczyć ich samodzielności…
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym spokojem a szczęściem dziecka? Jak byście postąpili na moim miejscu?